Następnego dnia wyszliśmy z namiotu o 6:30. Byliśmy niewyspani, nadal zmęczeni poprzednim dniem i nocnym zimnem. Kontynuacja włóczęgi stała pod znakiem zapytania. Z pomocą przyszła gorąca kawa, zrobiona na palniku gazowym, który zazwyczaj mamy ze sobą na takich wędrówkach. Kartusz waży około 180g-200g, ale jest to waga, którą zawsze warto nosić na plecach. Gorący napój w żołądku, przy nieco wychłodzonym organiźmie, to porządny zastrzyk energii, który poprawia morale. Do tego w pobliskim palenisku zajęliśmy chrust ogniem, przy którym mogliśmy się porządnie ogrzać. W międzyczasie pakowaliśmy namiot i wszystko co w środku.
Nam taka organizacja poranka odpowiada, bo nie tracimy czasu, jesteśmy w ciągłym ruchu i unikamy rozleniwienia przy cieple ognia.
Jednak kawa ze śniadaniem, to raptem kropla w morzu potrzeb. Mieliśmy wrażenie zmęczonych nóg, a krzątając się po biwaku, odkrywaliśmy kolejne przypadłości dnia poprzedniego.
Zajęcia przed wyjściem, zajęły nam około 1,5h i chwilę przed 8:00, wyruszyliśmy bez przekonania z pełnymi plecakami. Pierwsze metry to udręka i zaskoczenie dla nas, że jesteśmy tacy słabi. Od lutego mniej lub więcej, ale chodziliśmy i ruszaliśmy się, by jakoś przygotować się do sezonu.
Jednak tego dnia, przejście 30km do Świdnicy wydawało się niemożliwe. Z tego względu minęliśmy bokiem szczyt Ślęży, a także podarowaliśmy sobie wdrapywanie się na Szczytną. Jeżeli chcieliśmy dać sobie jakąkolwiek szansę, musieliśmy redukować przewyższenia. Na całe dla nas szczęście okazało się, że na odcinku 7km do Przełęczy Tąpadła, rozkręciliśmy się i mocy w nogach wcale nam nie brakowało. Po krótkim odpoczynku przy kawie, skierowaliśmy się w stronę Wzgórz Kiełczyńskich i wtedy poczuliśmy, że na pewno uda nam się osiągnąć zamierzony cel.
Dodatkowego akapitu wymaga organizacja komunikacji w samej Świdnicy. I choć pociągi kursują zgodnie z planem, to komunikacja autobusowa leży. Co prawda, przystanek wybudowany przed laty za miliony, wygląda bardzo przyzwoicie, ale to co się dzieje z rozkładem jazdy i wyświetlaczami ledowymi, woła o pomstę do nieba. Nie dość, że godziny odjazdów są nieaktualne, to na dodatek informację o tym można znaleźć na małej karteczce przyklejonej do pleksy przy ławeczkach na peronie. Żeby tego nie było mało, to aktualny rozkład należy sobie znaleźć w internecie, gdzie są tylko dwie destynacje dla Wałbrzycha i Wrocławia. A to jeszcze nie koniec, bo bus, na który czekaliśmy przyjechał o jeszcze innej porze. Jednym słowem - partyzantka na całej linii.