poniedziałek, 30 września 2019

Winiaczenie #03 :: 19r. - Pierwszy moszcz

Naczynia wyczyszczone czekają już tylko na materiał do produkcji. Jako, że jesteśmy w tej materii totalnymi amatorami, to postanowiliśmy przygotować nasz pierwszy moszcz na bazie winogron, które dojrzewają nam w ogrodzie. Z tego co udało się nam dowiedzieć, to winogrona są składnikiem, z którego najprościej wyprodukować wino poprzez fermentację za pomocą cukru i drożdży.

Nie udało nam się przed urlopem przygotować moszczu do fermentacji. Teraz zaczynamy zabawę ;)


Do tego co na zdjęciu, dojrzewa jeszcze matka drożdżowa. Kiedy za kilka dni, wymieszamy wszystko z odpowiednią ilością cukru - będziemy mieli gotową nastawę.

Pozostanie nam już wtedy jedynie czekać.

czwartek, 26 września 2019

Epizody Bardzkie #04

Doszło między nimi do sprzeczki. Szeptun był przekonany, że pomimo kończącej się drogi są bardzo niedaleko szlaku - tak wynikało z nawigacji. Szeptucha tego niekwestionowała, lecz wolała wrócić do najbliższego rozdroża niż przedzierać się wśród krzaków ciemnego lasu. Po dłuższej dyskusji i stanowczym sprzeciwie zawrócili. Całe podejście na wzniesienie okazało się niepotrzebnym wysiłkiem i to był powód, który ich jednoczył, bo mogli na to samo być źli. Choć ostatecznie stanęło na tym, że to Szeptuna wina, a do czego ten nie chciał się głośno przyznać. Stracili przez to pół godziny, a na rozdrożu skierowali się wzdłuż krawędzi lasu, gdzie sąsiadujące pola i łąki zionęły pustką. To była dla nich nowa sytuacja. Przyzwyczajeni do otoczenia starych drzew i gęstwiny, teraz mieli przed oczyma nieprzeniknioną niemal jednolicie czarną pustkę. Dopiero po kwadransie zdołali w oddali dostrzec majaczące światło przydrożnych lamp. Oboje poczuli ulgę. Wracali do doskonale znanego im świata, w którym prym wiódł miejski hałas. Nie sądzili, że raptem po kilku godzinach spędzonych w lesie, aż tak bardzo zatęsknią za towarzystwem ludzi. A właściwie musiała im wystarczyć tylko świadomość, że są wśród ludzi, bo mieścina o tej porze nocy, była praktycznie wyludniona. Po niespełna 10 minutach dotarli do asfaltu. Zaczął im towarzyszyć hałas szczekających na nich okolicznych psów. Zwyczajowo nie lubili ujadania, lecz teraz kiedy nerwy im wyraźnie odpuściły, odnajdywali w tym pewną przyjemność. Szczekanie psa było im znane, jak każdemu, a każdy z psów był za ogrodzeniem. Mogli czuć się bezpiecznie, bo wiedzieli że żadna dzika zwierzyna nie rzuci się na nich z ukrycia. Kiedy adrenalina przestała działać, zgodnie poczuli narastające w nich zmęczenie. Postanowili, że przy najbliższej napotkanej ławeczce, zatrzymają się na dłużej, by nieco odpocząć. I faktycznie trafili na taką, na pierwszym skrzyżowaniu w miasteczku.
To był dłuższy postój, w trakcie którego wspominali napotykające ich dziwne przypadki. Humory wyraźnie poprawiła im gorąca kawa. Przebrali się i założyli ciepłe polary i bluzy. Noc o tej porze zaczynała robić się nieprzyjemnie chłodna. Dochodziła 2:00, a przed nimi jeszcze conajmniej kilka kilometrów do noclegu i około dwie godziny ciemnego nieba.
Ciężko im było się podnieść, po zasłużonej przerwie. Wyraźnie się rozleniwili. Przed nimi rysowało się małe miasteczko wzniesione na zboczu wzgórza, u szczytu którego górowała stara twierdza.
Szlak prowadził przez samo centrum. Mijali wąskie uliczki czegoś na wzór starówki, oświetlone latarniami nocą place z kwietnikami i sklepiki z kolorowymi neonami. Przy braku ludzi, można było odnieść wrażenie, że to wszystko specjalnie dla nich.
Przemierzając krętę uliczki prowadzące zakosami stale pod górę, rozglądali się z nadzieją za jakimś czynnym sklepem całodobowym, bądź restauracją czy pubem. Pierwotnie byli przekonani, że nawet o tej porze, taka typowo turystyczna miejscowość, ma dla nich do zaoferowania jakiś punkt, w którym będą mogli zaopatrzyć się w coś do picia. Mijali kolejne zamknięte sklepiki i lokale. Wyglądało, że jedyne co działa w tym mieście, to bankomaty i parkomaty. Jakież było ich rozczarowanie, gdy dochodząc pod samą twierdzę, znajdującą się na samym końcu miasta, nie znaleźli możliwości zaopatrzenia. Parkingi stały opustoszałe w oczekiwaniu na turystów. Kasa była opustoszała i skryta w ciemności. Nie było nikogo z kim można by zamienić choć słowo i zasięgnąć języka o okolicy.
Nie pozostało im nic innego, jak poszukać sobie odpowiedniego miejsca na nocleg. Takiego, które będzie nadawało się do rozbicia namiotu, które nie okaże się po przebudzeniu terenem prywatnym.

Wyszli z miasteczka przybici, nie mając żadnego zapasu wody. Ta która im została, mogła wystarczyć jedynie do rana, by ewentualnie popić śniadanie.
Po minięciu ostatniego zamieszkanego zabudowania, poraz kolejny tej nocy znaleźli się w lesie. Przez ostatnie półtorej godziny, zdążyli zapomnieć o ciemnościach i związanym z tym stresem. Teraz na powrót w świetle czołowych latarek musieli przywyknąć do odosobnionego i nieprzyjaznego otoczenia. 
Szli w milczeniu drogą, zastanawiając się, ile jeszcze zostało nocy i kiedy będzie robiło się widniej. Prognozy pogody zapowiadały upalny dzień, dlatego chcieli rozbić obóz wczesnym rankiem, kiedy będzie wystarczająco widno, ale jeszcze na tyle chłodno, by z przyjemnością zasnąć pod śpiworami.
Szeroka droga leśna prowadziła zakosami, a sam las sprawiał wrażenie przeciętnie wyglądającego. Nie było w nim nic uroczego, a rosnące wszędobylsko chwasty, pokrzywy i dzikie krzewy jeżyn potęgowały tylko negatywny odbiór.
Przemierzali dwudziesty kilometr szlaku. Byli zmęczeni przede wszystkim emocjami, których doświadczyli w trakcie wędrówki. Dodatkowo wyraźnie brakowało im snu. Na tym etapie nie było mowy o tym, by zachwycać się widokami i odnajdywać przyjemność w nocnej włóczędze. Priorytety wyraźnie uległy zmianom. W tej chwili szukali tylko wygodnego miejsca przy drodze, by rozbić namiot. Ale jak na złość metrów przybywało, czas uciekał, a odpowiedniego miejsca nie było. Z wolna jaśniało i zgodnie stwierdzili, że wystarczy kawałek płaskiego szerszego pobocza przy drodze. Zredukowali swoje oczekiwania i znaleźli takie miejsce na zakręcie. Rozbicie namiotu przy drodze to była dla nich nowość. A właściwie, wszystko co spotkało ich tej nocy było nowe. 
Do tej pory mogli tylko sobie wyobrażać różne sytuacje w trakcie wędrówki po nocnym lesie, czytać o dzikiej zwierzynie, jej zachowaniach i wreszcie o samym noclegu na dziko. 
Teraz, przy dużym zmęczeniu, wyłączyli myślenie o tym. Interesowało ich tylko to, by móc się wyspać i dzięki temu odpocząć.
W namiocie wystarczyło im dosłownie pięć minut, by zasnąć i stracić kontakt z rzeczywistością. Przed ósmą, po niecałych czterech godzinach snu, zbudził ich nieoczekiwany dźwięk. Dopiero po chwili, siedząc w namiocie, dotarło do nich, że to było tarcie gumowych opon rowerowych na szutrowej nawierzchni zakrętu. Gdy wyjrzeli na zewnątrz, okazało się, że rozbili namiot, przy stosunkowo często używanej przez rowerzystów drodze. A szlak pieszy, którym podążają, dzieli ten trakt ze szlakiem rowerowym.
Ze względów bezpieczeństwa i poczucia odpowiedzialności, zwinęli czym prędzej namiot, posprzątali po sobie, a poranny posiłek przy gorącej kawie urządzili nieco z dala od drogi.
Był sobotni, słoneczny poranek. Leśną drogą, niecałe cztery kilometry od Srebrnej Góry, ludzie wędrowali w obu kierunkach i licznie pojawiali się na rowerach. Nie było mowy o jakiejkolwiek prywatności.
Czar nocy i odosobnienia prysł bezpowrotnie. Teraz siedzieli i rozprawiali o tym, co lepsze: niepewność w nocnej samotności, ale w spokoju z dala od ludzi, czy nadmiar ludzi, generujących hałas, ale w świetle dnia, które w naturalny sposób dawało poczucie pewności i większego bezpieczeństwa? Po dłuższej rozmowie przy kawie, doszli do wniosku, że nie jest to wymarzony przez nich poranek. I choć czuli się w miarę wypoczęci, to prócz licznie przeszkadzającego im przelotnie nieznanego towarzystwa, zaczynało dokuczać upalne słońce.
Wiedzieli, że w tych warunkach bez wody, nie mogą kontynuować wyprawy. Co prawda, po zwinięciu obozu podjęli próbę dalszej wędrówki, lecz po pokonaniu kilku kolejnych zakrętów, definitywnie zrezygnowali. Nie pozostało im nic innego, jak wrócić, do najbliższej miejscowości, odwiedzonej nocą i zaopatrzyć się w wodę i napoje.
Zrezygnowani wracali skąd przyszli. Tym razem, droga nie przypominała tej sprzed kilku godzin. Mieli możliwość porównania tego, jaki jest odbiór nocą, z tym co dostrzega się za dnia. Po nie całej godzinie znaleźli się ponownie pod bramami twierdzy, a do centrum i czynnego sklepu spożywczego pozostał im kwadrans drogi.
W rosnącej temperaturze, coraz wyraźniej męczącej, jedynym pocieszeniem było to, że schodzili w dół. Ludzie mijani, wyspani i wystrojeni, krzątali się po uliczkach za swoimi sprawami. A w kontraście do nich Szeptunka z Szeptunem, którzy czuli się brudni, we wczorajszych spodniach i butach pełnych kurzu i błota. Dwa przeciwne sobie światy i horyzonty myślowe.
Wpadli do długo wypatrywanego sklepu, w poczuciu zachłanności i z myślą o wykupieniu wszystkiego co mokre i zimne.
Jak to zwykle bywa, skończyło się na kilku butelkach, choć i tak w niedalekiej przyszłości miało się to okazać niepotrzebnym wydatkiem. Usiedli na ławeczce, przy miejscowym skwerku i łapczywie gasili pragnienie, rozleniwiając się przy tym i oddając błogości chwili. Szeptun stwierdził, że niewyobraża sobie poraz kolejny podchodzić pod twierdzę, następnie przemierzać lasem do miejsca obozu, by kontynuować wędrówkę w panującym  potwornym upale. Szeptucha długo się nie zastanawiała, bo wszystko to co ją ciekawiło w tej włóczędze, miało zdarzyć się w nocy. A ta rzecz jasna przeszła do historii. Więc zgodnie postanowili, że wrócą jakimś najbliższym autobusem do pobliskiego węzła kolejowego. I tu napotkali nie lada problem. Otóż po krótkim rozeznaniu w mieście, okazało się, że w Srebrnej Górze nie istnieje nic takiego, jak transport publiczny.
Stało się jasne, że jedyne co im pomoże się stąd wydostać, to tylko ich własne nogi. Poraz kolejny usiedli. Przez dłuższą chwilę, nie byli w stanie poukładać sobie tego wszystkiego w głowie. Tego, że miejscowość taka, jak Srebrna Góra, zwąca się turystyczną i wychwalająca dominującą w górze Twierdzę, nie zadbała o to, by możliwy był dojazd dla osób nie posiadających samochodu. Siedzieli w ciszy i zastanawiali się co ze sobą mają zrobić.
Postanowili, że upewnią się, czy nieczynny przystanek autobusowy jest już tylko powiewem przeszłości, czy może istnieje jakaś komunikacja zastępcza. Wrócili do jedynego wcześniej odwiedzonego, działającego sklepu i dopytali naiwnie wierząc, że jednak coś jeździ. Okazało się, że jeszcze przed dwoma miesiącami jeździł bus z Kamieńca Ząbkowickiego do Nowej Rudy, ale połączenie splajtowało. A teraz pozostaje tylko własny samochód. Najczarniejszy scenariusz zaczął się realizować. Byli w sytuacji bez wyjścia. Tylko oni, ich nogi i conajmniej jakieś 10, może 15km do najbliższego pociągu.

W tym czasie w sklepie, całej rozmowie przysłuchiwał się zdecydowanie młodszy, na sportowo ubrany, zadbany chłopak. Stał cierpliwie w kolejce milcząc, jedynie przyglądając się całej sytuacji.

Wyszli zrezygnowani ze sklepu i wściekli na siebie, że przed wyjazdem z domu, nie przyszło im do głowy, by sprawdzić na wszelki wypadek istniejących połączeń. Z pomocą przyszedł im chłopak ze sklepu. Przywitał się, przyznał że podsłuchał rozmowę i zakomunikował, że zmierza właśnie samochodem do Kamieńca Ząbkowickiego, i że chętnie ich ze sobą zabierze. Szeptun się tak ucieszył, że nie wiedział, jak zareagować. Inicjatywę przejęła Ona, której teraz świecące oczęta, zdradzały podniecenie z nadarzającej się okazji do ewakuacji. Z wielką radością w ich imieniu przyjęła propozycję i w ten sposób wydostała ich z nie lada opresji.

wtorek, 24 września 2019

Jajami w glebę

W zależności od rodzaju gleby i upraw, bywa że musimy tę glebę w trakcie sezonu jakoś wzbogacać, by plony były udane.
Sposobów jest wiele. Od nawozów, kompostów, po substancje mineralne w proszku czy innego rodzaju dedykowana chemia.
My z powodzeniem stosujemy łupki z jajek. Nie wyczerpują pełnego zapotrzebowania roślin, bo zawierają przede wszystkim wapń. Ale stanowią wartościowe uzupełnienie, dla regularnie używanego przez nas kompostu z pokrzyw.

Dla uzyskania odpowiedniego efektu, wystarczy wygotować w wodzie zebrane wcześniej łupy z jajek. Osuszyć i dokładnie zmielić. Nie potrzebny do tego żaden młynek, bo daje się to wystarczająco drobno rozkruszyć w rękach. Tak rozdrobnione łupki można stosować dwojako:
- albo obsypać glebę bezpośrenio dookoła łodygi
- albo zalać gorącą wodą i poczekać, aż rozmiękną do postaci papkowatej.

Pierwszy sposób wolniej uwalnia wapń, lecz przez to dłużej dostarcza potrzebnych substancji roślinom. 
Drugi, to rozpuszczona w wodzie papka dająca intensywny lecz jednorazowy zastrzyk najczęściej stosowany w sytuacjach kryzysowych.

Jajka większość z nas jada, dlatego każdy z nas ma możliwość przygotowania prostego i skutecznego wzmacniacza dla roślin, zwłaszcza w warzywniku, przy uprawie sałat czy pomidorów.

sobota, 21 września 2019

Winter is comming

To popularne w ostatnich latach zdanie z HBO, powraca każdego roku jak bumerang. A kiedy przychodzi pierwsze ochłodzenie, zyskuje na popularności.
W naszym przypadku, oznacza konieczność rozpoczęcia przygotowań do zimy.




Wczoraj zrzuciliśmy pierwszy węgiel, a dzisiaj mieliśmy dostawę drewna kominkowego, bo oprócz węzła centralnego kotła grzewczego, lubimy podogrzewać się piecykiem kominkowym.

piątek, 20 września 2019

Grzybownia Przeczów

Przeczów to wieś leżąca pomiędzy Oławą, a Bierutowem. Przed kilkoma dniami, pisaliśmy o tym, że grzyby "schodzą" z gór na niziny.
Dzisiaj mamy potwierdzenie, bo udało nam się tam nazbierać, bardzo przyzwoitą ilość. W większości to podgrzybki i trochę prawdziwków, kilka maślaków, a w trawach nawet kanie czubajki.


Według nas grzybów jest tam dużo. Na szybko przy drodze naliczyliśmy kilkanaście samochodów, a jest mokro, deszczowo i las wydaje się odpowiednio duży, więc za kilka dni może tam znowu być tego sporo.



Jest jedno ale - na chwilę obecną, im bliżej Oławy, tym mniej grzybów. A przykładem jest wieś Janików, gdzie w okolicznym lesie, nieznaleźliśmy niczego, co może swoim wyglądem przypominać grzyby. 

czwartek, 19 września 2019

Epizody Bardzkie #03

Przez następne pół godziny, szli we względnej ciszy, wymieniając między sobą zdawkowe spostrzeżenia, mijając co ciekawsze i bardziej urokliwe zakątki lasu. Nie wydarzyło się między nimi nic, co by mogło ich poróżnić. Najzwyczajniej byli zmęczeni psychicznie tym, co do tej pory ich spotkało. Potrzebowali czasu, żeby poukładać sobie wszystko w głowie, uspokoić się i wyciszyć. Z mapy wynikało, że powinni powoli zbliżać się do rozdroża. Punkt miał być charakterystyczny, bo szlak skręcał z leśnej wąskiej ścieżki na szeroką drogę. Cieszyli się na to, bo wydawało im się, że więcej przestrzeni pozwoli im się poczuć pewniej. Pierwsze oznaki rozdroża zauważyła Szeptucha. Wskazała kierunek, z którego wyraźnie odbijały się czerwone światła przydrożnych odblasków na słupkach. Szeptun początkowo niepotrafił niczego dostrzec, lecz zgodnie skręcił we wskazanym kierunku. Dziwne jednak w tym było to, bo nie takiej drogi się spodziewali. Mapa jednoznacznie określała drogę jako leśną, szutrową. A przy takiej nie stoją odblaskowe słupki. Zbliżali się pomimo zaskoczenia, żywo dyskutując o tym, że fajnie będzie poczuć asfalt pod stopami. Jednak im bliżej znajdowali się rozdroża, tym większy niepokój w nich narastał. Obserwowane słupki z odblaskami, przestawały je przypominać. Spomiędzy drzew zaczął wyłaniać im się kolejny przerażający obraz. Nie mogąc uwierzyć, w to co widzą, zaczynało do nich docierać, że czerwone światła pochodzą z włączonego w środku lasu pickup'a. Przystanęli skryci za drzewem i w skupieniu przyglądali się otoczeniu. Samochód był pusty, a silnik był zgaszony. Jedynie miał włączone wszystkie światła postojowe. Po dłuższej chwili mieli pewność, że w samochodzie i jego najbliższym otoczeniu nikogo nie ma.
Pierwsze skojarzenie wydawało się Szeptusze oczywiste, że to pewnie jakiś morderca zakopujący przywiezione zwłoki. Klasyka amerykańskiego kina. Trochę sobie z tego żartowali, ale kto normalny wjeżdża w sam środek lasu w sobotę około 23:00 i zostawia zapalone światła? Sytuacja wydawała się być cokolwiek nienormalna. Szybko jednak wyzbyli się tego podejrzenia. Aczkolwiek złowrogi klimat nieustępował. Szybko wydedukowali, że zapalone światła są po to, by "oprawca", mógł czym prędzej wrócić do auta, nie gubiąc się w ciemnym lesie, a to mogło oznaczać tylko jedno - że nie odszedł zbyt daleko. Dotarło do nich, że  ktokolwiek to jest, to są w jego zasięgu, więc lepiej, żeby się o nich nie dowiedział. Samochód zaparkowany był zaraz przy szlaku, więc musieli albo przejść zaraz obok niego albo obchodzić szerokim łukiem na dziko przez gęsty las. Pozostawało pytanie, w którą stronę mijać łukiem, żeby akurat nie wpaść na niechciane towarzystwo. Po krótkim zastanowieniu postanowili przejść obok auta ścieżką. Wydawało się to najrozsądniejsze rozwiązanie. Zgasili czołówki, a rażące światła samochodu miały na tyle oślepiać leśnego bandytę, by ten nikogo nie zobaczył. Minęli auto w totalnej ciszy, po czym skryci za gęstym poszyciem lasu, zaczęli się oddalać. Chwilę później zrodził im się pomysł, że to może kłusownik i nawet jeśliby wpadli na niego, to skończyłoby się ich szybką ucieczką. Dopiero po jakimś kilometrze, kiedy dotarli w końcu do rozdroża, zrozumieli jak niedorzeczne mieli myśli, lecz nie wyzbyli się uczucia, że cała ta sytuacja była niecodzienna. Niespotyka się przecież w lesie porzuconych samochodów z włączonymi światłami.
Wyczekiwane rozdroże odsłoniło przed nimi bardzo urocze miejsce. Trawy pokryte były mchami, a wszędzie dookoła rosły młode brzózki. Tylko droga, szeroka, szutrowa niedawno przez ciężki sprzęt na nowo formowana i ubita, wyraźnie nie pasowała do tego krajobrazu. Kiedy zatrzymali się i rozejrzeli dookoła, zdziwili się po raz kolejny. Szlak się urywał. Nie było żadnych drogowskazów, ani farby na okolicznych drzewach. Mapa podpowiadała, że należy skręcić w lewo i choć mieli wątpliwości, to skierowali się w tamtą stronę, rozglądając uważnie za znakami.

Przeszli w poszukiwaniu farby jakieś 200 metrów, a niepokój narastał. Czy byli na właściwej ścieżce? Co, jeśli oddalają się od szlaku? Za radą Szeptuchy, wrócili do rozdroża, żeby rozejrzeć się dokładniej za znakami. Niczego nie znaleźli, więc stało się jasne, że pierwszy wybór jest tym słusznym. Ponownie skręcili w lewo w szutrową drogę, raz jeszcze uważnie przyglądając się przydrożnym drzewom. Doszli tym sposobem do kolejnego rozdroża i sytuacja się komplikowała, bo z mapy nie wynikało jednoznacznie, w którą stronę mają się skierować, by pozostać na szlaku. A odnogi były trzy. Skręcili w pierwszą z lewej, ale ta stosunkowo szybko, bo po 200 metrach kończyła się w środku lasu. Nie było mowy, by tamtędy poprowadzono szlak turystyczny. Wrócili i odbili w następną. Była to nadal ta sama droga szutrowa prowadząca w nieznanym kierunku. Przeszli nią kolejne 200-300 metrów, nie znajdując znaków. Zaczynało do nich docierać, że nie wiedzą, którędy mają zmierzać do celu. Pomimo bezchmurnego nieba, noc była ciemna. Brakowało pełnej tarczy Księżyca. Dochodziła północ. Pierwszy raz od momentu kiedy wyruszyli, powiało chłodem. Temperatura wyraźnie spadała. Zdezorientowani, nie wiedząc co zrobić, postanowili oprzeć się na mapie satelitarnej w telefonie. Wyszukali, którymi leśnymi drogami będą w stanie dojść do zamierzonego celu. Wydawało się, że prędzej czy później i tak napotkają zgubiony szlak. Nie było powodów do paniki, ale wdarł się niepokój. Z mapy wynikało, że będą musieli dołożyć przez to kilka kilometrów, a ponadto będą przemierzali mniej uczęszczanymi drogami, gdzie dzika zwierzyna może czuć się swobodniej. A gdyby zdarzył im się jakiś groźny wypadek? - nikt by o tym nie wiedział całymi tygodniami. Pasmo górskie, w którym się znajdowali nie było popularne, a przez to sporadycznie odwiedzane. W środku letniej nocy, w środku mrocznego lasu, tkwili samotnie i wtedy ponownie poczuli ten zimny dreszczyk strachu. Nie mieli obaw, że się zgubili, bo w dzisiejszych czasach wystarczy sprawdzić na gps własną lokalizację, a dokąd by się nie poszło, to w promieniu kilku kilometrów znajdzie się jakąś wieś. I choć to była dobra wiadomość, to wcale nie poprawiła im humoru. Przecież mieli przejść się nocą po lesie i miło spędzić czas, a nie na każdym kroku zamartwiać się o swoje bezpieczeństwo. Szeptunowi przeszła po głowie myśl, by zrezygnować i wrócić drogą, którą przyszli. By wrócić na małomiasteczkową stacyjkę, na której wczoraj się wszystko zaczęło. Ale kiedy przypomniał sobie, o tym wszystkim co ich do tej pory spotkało, poczuł się podminowany i emocjonalnie zryty, lecz wiedział że musi się zdobyć jeszcze na wysiłek i jak najszybciej wyjść z opresji.
Szeptucha też nie była zadowolona, bo nie tak to mialo wyglądać. Uspokajało ją jedynie to, że miała stałą kontrolę nad ich położeniem w terenie. Nawigowała i potwierdzała właściwy kierunek marszu. Wyraźnie przejęła inicjatywę, widząc zgaszonego towarzysza wyprawy. Nie rozmawiali praktycznie ze sobą. Każde z nich robiło swoje. Szeptun wnikliwie obserwował otaczający las, wypatrując zagrożeń. Szeptucha zaś wskazywała zmiany kierunku na rozdrożach. Szli tak przeszło godzinę. Kiedy kończyli obchodzić wzniesienie, z niecierpliwością wyczekując świateł najbliższego miasteczka, mało nie doszło do poważnej kłótni. Nieoczekiwanie Szeptun uparł się, by podejść odrobinę pod szczyt wzniesienia, bo tam najprawdopodobniej przebiega zgubiony szlak. Szeptuchę to rozsierdziło, bo nie dość, że zmieniało przyjętą strategię, to nie dawało gwarancji powodzenia. Pierwotnie dała namówić się na to rozwiązanie, lecz kiedy leśna droga wyraźnie stawała się coraz węższa, by ostatecznie rozpłynąć się w ciemnym lesie - nie wytrzymała.

c.d.n.

Sławkowski na dokładkę

W ostatni poniedziałek, przy pięknej pogodzie, postanowiliśmy zdobyć Sławkowski Szczyt - 2452m.n.p.m i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie nasze osamotnienie na szlaku. W odróżnieniu od sobotnich Rysów, na które wchodziły tłumy, mogliśmy w pełni czerpać z uroków Tatr Wysokich.






Na tym wyjeździe, w planach był również do zdobycia Koprowy Szczyt, ale zmiana pogody przekreśliła nasze szanse i zmuszeni byliśmy wrócić do domu. Zakończyć urlop, przerywając Tatrobranie, przechodząc w sumie 124km i pokonując 6500m podejść.

Mamy po co tam wracać, dlatego już knujemy kiedy to będzie możliwe ;)

wtorek, 17 września 2019

Sezon grzybowy

Wielu nie mogło, tak jak my, doczekać się grzybów w lesie. Zaglądało się tu i tam, sprawdzało znane sobie rewiry, czy coś wysypało.
Sytuacja do tej pory wyglądała tak, że grzyby są i były w górach i na pogórzach.
Zdarzało nam się czasami coś znaleźć, ale wracaliśmy też z pustymi koszykami. O niektórych przypadkach pisaliśmy.

Aktualnie przebywamy w górskim terenie i widać po tym co w lesie, że grzybnia jest już zaawansowana i się starzeje.
Teraz piszemy, bo grzyby "schodzą z gór" na niziny i wchodzimy w okres, kiedy w każdej chwili może wystąpić właściwy wysyp. 
Na chwilę obecną, wiemy o nieśmiałych początkach w okolicy Lipy pod Bolkowem.


Należy więc ostrzyć noże i rezerwować czas, bo przez najbliższe kilka tygodni będzie się działo.


sobota, 14 września 2019

Rysa na Rysach

Przez wielu Rysy są zwieńczeniem tatrzańskich eskapad, bo są najwyższym szczytem w Polsce.
Dla nas nigdy nie były celem, nie żebyśmy je lekceważyli, ale odstraszały nas od nich legendy o tłumach ludzi, którzy się próbują na nie wspiąć.
Po czterech dniach tatrzańskich wędrówek skusiliśmy się z Szeptunem na zdobycie Rysów. Jak ćmy do światła Rysy przyciągnęły nas do siebie. Próbę rozpoczęliśmy 14 września w sobotę o 6 rano. Ranek zgodnie z prognozami był deszczowy, co pozwoliło nam się łudzić, że na szlaku nie spotkamy wielu towarzyszy wyprawy. O tym jak złudne to było myślenie, przekonaliśmy się już na parkingu w Palenicy Białczańskiej.
Później było jeszcze gorzej. Już powyżej Czarnego Stawu, ciągnęliśmy się za masą turystów. W okolicach Buli był już tłok, a jak spoglądaliśmy w stronę łańcuchów, to zauważyliśmy kolejkę ludzi, chcących czym prędzej zdobyć szczyt. A co będzie jak ta cała fala nadciągających tłumów tam dotrze? 
Zastanawialiśmy się długo co zrobić. Biliśmy się z myślami, czy pchać się tam tylko po to by zdobyć Rysy? Czy to jeszcze jest przyjemne? Bo przecież w góry chodzimy dla przyjemności, a nam przyjemność daje swoboda i czas poświęcony na kontemplację, na podziwianie majestatu gór, a w zaistniałej sytuacji nie było na to miejsca. Ponadto zdrowy rozsądek podpowiadał nam, że stojąc w kolejce do każdego łańcucha, zarówno na podejściu jak i zejściu, może zabraknąć nam czasu, by zdążyć przed zmrokiem. Bo prócz problemów z dostępem do łańcucha, trzeba było jeszcze wytracić wysokość na śliskich kamieniach i uważać, by kogoś przypadkiem nie popchnąć. Zdecydowaliśmy się na odwrót. 
Rysy poczekają. A my zdobędziemy je w sposób jaki lubimy.

Pod znakiem gór

Dzisiaj krótkie podsumowanie pierwszego tygodnia w Tatrach i na Podhalu.

Dni minęły intensywnie, bo już pierwszego dnia po przyjeździe, pomimo ulewnych opadów deszczu, przemierzyliśmy część szlaku w Beskidzie Sądeckim. Wyjazd ukierunkowany na rozruch. Przyznać trzeba, że masyw Lubania do najpiękniejszych nie należy, ale zrekompensował nam to, dwiema pełnymi reklamówkami borowików ceglastoporych.


Następne dni minęły jak z bicza strzelił. Pod nóż "poszedł" Jagnięcy Szczyt,


następnego dnia Gorce i Turbacz,


a jeszcze kolejnego, jedna z najbardziej znaczących dla Nas wypraw na Polski Grzebień i Rohatkę.


Po tym nastąpił dzień odpoczynku. Był niezbędny w perspektywie następnego wyzwania - Polskiego Dachu - Rysy.
Atak na najwyższy szczyt w kraju, tym razem nam się nie powiódł. A o przyczynach będziecie mogli przeczytać w materiale, który właśnie powstaje i niebawem wrzucimy go na bloga.

Do tej pory pokonaliśmy dystans 106km i podeszliśmy 4800m. W Tatrach pozostajemy do czwartku, więc zapewne jeszcze trochę dołożymy.

I jeszcze na koniec ...
... Po tygodniu wędrówek i obcowaniu z sąsiadami słowackiej krwi, mamy jedno intrygujące nas spostrzeżenie. A mianowicie takie, że w każdym z odwiedzanych przez nas schronisk górskich, wydawano nam o 1 Euro za mało. Zadajemy sobie pytanie, czy to jakaś niepisana panująca reguła inkasowania kryptonapiwku, czy to klasyczna próba łupienia zagranicznego turysty na reszcie.

Macie jakąś wiedzę w tym temacie? Bo my w sieci niczego na ten temat nie znaleźliśmy.

czwartek, 12 września 2019

Epizody Bardzkie #02

... Ruszyli bardzo żwawym krokiem. Nie przeszli 100 metrów, gdy w świetle latarki, Szeptucha zauważyła błysk oczu skrytych w lesie. Zwierzę w bezruchu najwyraźniej przyglądało im się uważnie.
Przystanęli oboje, a Szeptun rozglądał się w poszukiwaniu kolejnych wgapiających się w nich ślepi. Po krótkim rekonesansie stwierdzili, że nie ma większej liczby osobników, a tajemniczy wzrok jest sam jeden. Poziom adrenaliny odrobinę zelżał i stało się jasne, że jeden zwierz nie stanowi większego zagrożenia. Wydedukowali, że najprawdopodobniej czyni obserwację, sam będąc przestraszony. W końcu oboje wędrując lasem, wleźli na jego teren.
Przygoda z dzikim zwierzem pozwoliła im zapomnieć o upływającym czasie i dopiero kiedy stracili towarzysza z oczu, poczuli głód i chęć napicia się gorącej kawy. To niedawne doświadczenie nauczyło ich myśleć trochę szerzej, niż miało to miejsce wcześniej. Las, który wydawał się taki złowieszczy, odmienił w ich oczach swoje oblicze. Co prawda nadal wydawał się groźny i nieprzyjaźnie zionął mrokiem, lecz pokazał, że nie ma w nim żadnych potworów.
Kawa do kanapek smakowała wyśmienicie. Pierwszy raz po minięciu ostatniej świecącej latarni, mogli poczuć odrobinę prawdziwego relaksu. Szeptucha najwyraźniej była zadowolona, bo nigdzie kawa niesmakowała tak dobrze, jak na górskiej ścieżce. W międzyczasie sprawdziła w necie, których zwierząt ślepia, świecą w nocy bursztynowym blaskiem i wszystko wskazywało, że to co spotkali to nie był wilk tylko lis.
Szeptucha interesowała się już wiele wcześniej występowaniem wilka w Sudetach i docierające wiadomości z internetu pozwalały jej założyć, że akurat na tej ścieżce nie występują. Ale zdrowy rozsądek jej podpowiadał, że niespodzianki nie można wykluczyć. A to przede wszystkim budziło jej niepokój. Nie kryła tego i Szeptun doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Pewnego razu, po dostrzeżeniu wilka przyjęli taktykę "grubej lagi". Polegała ona na odpowiednio wcześniejszym znalezieniu solidnego kija. Trochę się z tego śmiali, bo nie bardzo wiedzieli, jak by to mogło w rzeczywistości wyglądać. Ale na pewno dzierżenie w dłoni czegokolwiek do obrony, dawało większe poczucie bezpieczeństwa w dzikim terenie.
Tym razem Szeptunowi też chodziła po głowie "laga". W sytuacji nieznanego potencjalnego zagrożenia, brał pod uwagę wszelkie możliwości, by uchronić siebie i towarzyszkę przed niebezpieczeństwem. Teraz nie było potrzeby uciekać się do takich sposobów, ale nie wiedzieli jeszcze, że ta noc przyniesie kilka kolejnych nieprzyjemnych niespodzianek.

Dochodziła 22:00. Niebo było bezchmurne i mogli przez to zachwycać się drobno falowanymi pasemkami obłoków. Później wyczytali, że to powietrze znad Afryki powoduje takie efekty. Widok był niezwykły i pochłaniał ich oboje bez reszty. 
Poraz kolejny zeszli z drogi w leśną, gęsto obrośniętą ścieżkę. Gałęzie drzew przykryły resztki blasku gwiaździstego nieba. Znaleźli się w ciemniejszej gęstwinie sosnowego boru. Było przerażająco ciemno, a na dodatek zmroził ich przerażająco dziki, nieznany zawodzący dźwięk, niosący się złowieszczo dookoła. Ni to pisk, ni jęk. Hałaśliwie głoszący wszem i wobec ból. Jakieś zwierzę, rozpaczliwie zawodzące, pełne lęku i przerażenia. Momentalnie, sielankowy nastrój umknął i powróciło uczucie niepewności. Szeptuchę przeszły nieprzyjemne dreszcze, które spotęgowały napięcie. Niosący się lasem skowyt, był na tyle doniosły i hałaśliwy, że ciężko było usłyszeć swoje myśli. Zastygli w milczeniu, uważnie nasłuchując, przeraźliwie głośnych dźwięków, dobywających się z pobliskich mroków. Wtem Szeptun zasugerował, że to zapewne zagubiony warchlak dzika, na nocnych żerach, osamotniony i zagubiony, nawołujący lochę. Ten scenariusz nie był optymistyczny. To by znaczyło, że gdzieś niedaleko jest żerująca i głodna locha dzika, najprawdopodobniej zaniepokojona, a do tego rozdrażniona. Gotowy scenariusz na katastrofę. Najgorsze w całej sytuacji było to, że te przerażające dźwięki dobiegały z kierunku, w którym zmierzali. Przez moment wdarła się niepewność i zaraz po tym zrodziło się pytanie. Co dalej? Czy obejść bokiem ten teren, czy forsować ścieżką na wprost? Szeptucha, pełna niepokoju, nie kryła strachu i zaproponowała powrót. Byli na piątym kilometrze trasy i nie stało nic na przeszkodzie, by bezpiecznie wrócić i odetchnąć z ulgą od otaczającej ich mrocznej głuszy. Szeptun też o tym pomyślał, choć głośno o tym pierwszy nie chciał mówić. Szkoda mu było rezygnować z poniesionego wysiłku i godzić się tak szybko z fiaskiem podjętej tej nocy próby.  Chcąc stanąć na wysokości zadania i uspokoić nieco towarzyszkę, ruszył przodem zapewniając, że wyjdzie na przeciw i obada teren. Szeptucha nie była przekonana, co do słuszności tego pomysłu, ale przyczaiła się z tyłu, w pogotowiu pilnie go obserwując. Hałas dobiegał zza najbliższego zakrętu. Jasne było, że długo to nie potrwa. Trzeba było jednak się wziąć w garść i stawić czoła nieznanemu. Szeptun z wolna zbliżał się do miejsca, z którego jęki niosły się echem. Przygotował sobie lagę, ale wcale nie dawała mu poczucia pewności. Starał się opanować nerwy, choć adrenalina robiła swoje. Wzmocnił światło czołówki i gdy wydawało się, że zaraz natknie się na źródło dźwięku, w gałęziach nad ich głowami zapanował jazgot. Wtem okazało się, że całe zamieszanie i niepewność spowodowała siedząca na drzewie i piszcząca sowa. Ciężko im było uwierzyć, że mogli aż tak się pomylić. Przez ostatnie 5 minut trwające wieczność, byli przekonani o gnieździe dzików na nocnym żerowisku. Po raz kolejny tej nocy las ich zaskoczył i zrozumieli, że nie mają kompletnie pojęcia o nocnym jego życiu. Oboje odetchnęli z ulgą, gdy odlatująca sowa milkła w oddali. Dotychczasowe piski zaczynała wypełniać głucha cisza, a Szeptun poczuł, że ma spocone dłonie. Przez chwilę mieli już dość, gdy dotarło do nich, że przed nimi jeszcze ponad 4, może 5 godzin nocy i jakieś 14km do najbliższej osady.

c.d.n.

niedziela, 8 września 2019

Baza Jurgów

Pierwszy rekonesans za nami. Wieś i zakwaterowanie jak na razie spełniają nasze oczekiwania.



Apartamenty "Cicha dolina" to nasze zakwaterowanie. Bardzo miła pani zarządzająca tym przybytkiem. W standardzie jest wszystko co trzeba, za 1200pln na 11 dni dla Leśnej Szeptuchy.



We wsi są dwa sklepiki, z czego jeden to sieciówka. Do tego jakaś smażalnia ryb, do której strach zajrzeć i "Pizza po zbóju" w miejscowej remizie strażackiej. Dają tam piwo w butelce za 8,00pln
Dla nas, to wystarczające zaplecze logistyczne do atakowania Tatr Słowackich. Mamy ciszę i spokój i wszystko co potrzebne, by w komforcie aktywnie wypocząć.

Tyle krótkiego wprowadzenia, po pierwszym rekonesansie.

Do sklikania niebawem
Leśna Szeptucha

sobota, 7 września 2019

Tatry, Taterki ...

Wszem i wobec obwieszczamy, że przez najbliższe 11 dni, będziemy przebywać w Tatrach. Ile uda nam się przejść i zobaczyć, to postaramy się pokazać. A o trudnościach i co ciekawszych zajściach, które nas spotkają trochę poopisywać i poopowiadać.


Tym wszystkim, którym zdarzy się być w Tatrach w tym czasie, mówimy: "Do zobaczenia na szlaku". A pozostałym, którzy będą spędzać czas w inny sposób, życzymy udanych dni.

Do sklikania
Leśna Szeptucha

czwartek, 5 września 2019

Epizody Bardzkie #01

Podejmujemy się nowego wyzwania, które ma być uzupełnieniem obrazu, tego co tworzymy. Sposób zaprezentowania Leśnej Szeptuchy od innej strony - poprzez formę, pozwalającą opisać nasze wcześniejsze doświadczenia i co ciekawsze historie w odpowiedniej dla nas narracji, w odcięciu od bieżących wydarzeń.

Raz w tygodniu, przez najbliższy miesiąc, będziemy publikowali nowy odcinek "Epizodów Bardzkich".
Historia będzie opisem tego, jak może wyglądać leśna nocna włóczęga i o tym, co podczas takiej wyprawy może spotkać każdego z nas. 

Nocną włóczęgę nadal sporadycznie uprawiamy i będziemy uprawiać, a publikowany materiał jest na zachętę, bo może akurat skłoni kogoś do tego, by podjąć takie wyzwanie.

Historia prawdziwa, opisująca wydarzenia nocy z piątku na sobotę 4-5 sierpnia 2017 roku.

********
Tymczasem zapadał zmrok, słońce już od przeszło 20 minut było schowane za horyzontem, a pociąg którym podróżowali z wolna zbliżał się do celu.
Zostało już tylko kilka minut, w bezpiecznym ciepłym wagonie Kolei Dolnośląskich. Za chwilę mieli pierwszy raz w życiu zaliczyć swoją nocną włóczęgę.
Wysiedli na małomiasteczkowej stacyjce, gdzie prócz zapalonej lampy sąsiadowała całkiem ruchliwa o tej porze droga krajowa. Oboje wiedzieli, że to ich ostatnie chwile w ucywilizowanym miejscu. Żadne z nich nie chciało się głośno przyznać i jedno przed drugim skrywało swoje obawy przed najbliższą nocą, którą mieli sami spędzić w lesie.
Przed wyjazdem skupili się na ekwipunku.
Spakowali zapasy baterii do oświetlenia czołowego, naładowali baterie w telefonach, żeby zminimalizować ryzyko zagubienia się w ciemnym lesie. I choć wiedzieli, że są odpowiednio przygotowani, to zawsze pozostawało to coś. Ta myśl, że może tam w lesie, zdala od ludzi, czaić się na nich coś, co będzie chciało im zrobić jakąś krzywdę.
Pociąg odjechał i na peronie pozostała głucha cisza. Dziewczyna, która wysiadła razem z nimi, pozostawiała w oddali niknącą sylwetkę. Zostali sami. Dotarło do nich, że nie są gotowi, by tak od razu z marszu ruszyć przed siebie w ciemną noc. Do tego czuć było na twarzy powiew chłodnego wiatru, jakby chciał niezbyt subtelnie dać im do zrozumienia, że tej nocy miło nie będzie. To spotęgowało ich lekką niepewność i napięcie, jakie temu towarzyszyło. Postanowili zrobić sobie gorącej kawy i w tym czasie oswoić się z samotnością i głębią okalającego dookoła stację mroku. Siedząc w oczekiwaniu na wrzątek z kuchenki turystycznej rozprawiali o swoich wyobrażeniach, co ich tam może spotkać i wzajemnie się pocieszali, próbując przy tym żartować, by choć odrobinę zmienić panujący nastrój.
Kiedy przed kilkoma dniami zdecydowali o tej nocnej próbie, żadne z nich nie miało pojęcia, że w ten sposób będą przeżywać sam początek. I choć byli zdeterminowani do tego, by spróbować, poczuć odrobinę "przygody" i zaspokoić ciekawość, to żadne z nich nie sądziło, że ogarnie ich tak minorowy klimat.
Po wypiciu kawy bardzo niechętnie, niemal leniwie zeszli z peronu przecinając tory i ruszyli na rubieże pokrytego już głębokim mrokiem miasteczka.
Ostatnie domy stały przy wąskiej asfaltowej dróżce osiedlowej, prowadzącej pod górę do lasu. Idąc wolnym tempem, nie do końca jeszcze rozgrzani, zauważyli za najbliższym zakrętem ostatnią świecącą latarnię. Chwilę za nią kończył się asfalt, a przed nimi pozostawała już tylko ciemność.
Instynktownie oboje się zatrzymali i zaczęli przypatrywać się otaczającym drzewom. Zapadła głucha cisza, co potęgowało uczucie wyobcowania. Nawet wcześniej szczekający na nich pies, jakby ze strachu zamilkł i skrył się do budy przed czającym się wkoło złem. Wiatr też ich opuścił.
Zostali tylko oni i las.

Spojrzeli na siebie, jakby każde oczekiwało od drugiego decyzji o rezygnacji. Jednak po ułamku sekundy dotarło do nich, że taka opcja nie wchodzi w grę i zgodnie zaczęli uzbrajać się w czołówki.
Przy sztucznym oświetleniu wydawało się, że jest przyjemniej i początkowo poczuli ulgę. Szybko jednak dotarło do nich, że kij ma dwa końce i nie jest tak różowo. Światło z czoła oświetlało tylko to co przed nimi i pod nogami, ale nie obejmowało swym zasięgiem całej otaczającej ich dookoła ciemności. Bokami mijali drzewa, które wydawały się nieprzyjazne i monstrualnie wielkie. O wiele większe niż zwyczajowo za dnia. 
Pierwszy kilometr przeszli siląc się na rozmowę, by uciec przed panującą ciszą, która złowieszczo podsycała klimat. Strach był blisko, poczucie niepewności jeszcze bliżej. Próbowali żartować i zmuszali się do śmiechu, by oszukać rzeczywistość, w której się znaleźli. Zaczynali poznawać czym jest nocna włóczęga w lesie, a każdy metr przynosił nowe odczucia i niespodzianki. Bardzo szybko dotarło do nich, że najgorsze co mogą zrobić, to się zatrzymać. Kiedy się maszeruje, to nie błądzi się wzrokiem po tym co dookoła, tylko spogląda się pod nogi i nie ma się przez to czasu zajmować tym, co w lesie poza ścieżką. A zatrzymali się po pierwszym kilometrze, by się przebrać. Szeptun był cały spocony. Pierwsze wzniesienia pokazały swój charakter i trzeba było sporo się nasilić, by osiągnąć poziom grani. Ten postój uświadomił im, że nie będzie wcale tak przyjemnie, jak to sobie wyobrażali.

Kiedy przed kilkoma dniami zdecydowali się na nocną włóczęgę po lesie, znaleźli szlak turystyczny, który spełniał ich kryteria. Przede wszystkim była to ścieżka znakowana, którą można było wyświetlić na telefonie, czy sczytać z mapy. Chcieli zminimalizować ryzyko pobłądzenia w lesie. Co prawda w polskich górach ciężko jest zabłądzić tak, by się szybko nie odnaleźć, (może poza Bieszczadami) bo w którą stronę się nie pójdzie, to łatwo napotkać jakąś wieś czy małe miasteczko. Ale chcieli uniknąć chodzenia na przełaj, nabijania niepotrzebnych kilometrów i narażania się na kontuzje czy wpadkę do jakiegoś stojącego śmierdzącego grzęzawiska. Wszystko wydawało się być w idealnym porządku. Zadowoleni byli z poczynionych przygotowań, ale nie wiedzieli jednego. Nie wiedzieli, że te przygotowania były niewystarczające.

To co spotkało ich tej nocy miało znamiona wszelkich odczuć: strachu, lęku, zadowolenia, ulgi, zaciekawienia, przerażenia, tajemniczości, obawy, a także zrezygnowania, frustracji i wielu, wielu innych.

Przebrany Szeptun wraz z Szeptuchą ruszyli wyznaczoną sobie ścieżką. Oswoili się już nieco z otaczającą ich ciemnością. Zaczęło natomiast przeszkadzać im to, że latało im przed światłem całe mnóstwo najrozmaitszych much, muszek, komarów i ciem. Do tego zgodnie stwierdzili, że ten las, przez który idą, jest brzydki. Powoli zapominali, o wszelkich złych stworzeniach czających się na ich życie, a skupiać zaczęli swoją uwagę na bezchmurnym niebie i majaczącym w oddali odbijającym na ciemnym tle horyzoncie. Kiedy pokonali kolejne wzniesienie i drzewa liściaste zostały zdominowane przez sosny, Szeptucha stwierdziła, że jest nawet całkiem sympatycznie. Humor zdecydowanie im się poprawił i można było powiedzieć, że jest znośnie, a nawet fajnie.
Niestety, wszystko co dobre, to wiadomo... Szli w milczeniu, gdy nagle z prawej strony wyraźnie usłyszeli trzask łamanych gałęzi. Zatrzymali się. Pewne było, że coś tam jest, że to coś żyje, a wyobraźnia podpowiadała im, że zapewne są przez to coś pilnie obserwowani. A co gorsza, że od pewnego czasu są śledzeni.
Szeptun zastygł w bezruchu, próbując nasłuchiwać. To samo zrobiła Szeptucha. Należało jak najszybciej ustalić, czy to czające się w ciemnościach zło, nadal się przemieszcza, a co ważniejsze, czy czasem nie zmierza ku nim. Logika może zawodzić w takich sytuacjach, bo rozsądek podpowiadał, że niemożliwe, by te lasy były zamieszkiwane przez potwory czyhające na ludzi, a z drugiej strony nie dało się jednoznacznie tego wykluczyć, nie wiedząc co tam jest. Może nie potwór, ale może wilk? A może nie jeden, tylko cała wataha? Szeptun myślał intensywnie, próbował znaleźć rozwiązanie. Nie zaproponował nic, poza tym, że powinni iść dalej, może trochę głośno pogadać, bo może uda się przepłoszyć to coś, co mało nie przestraszyło ich na śmierć. 
Szeptucha chętnie się zgodziła, bo nie miała zamiaru dłużej zostawać w tym lesie i czekać z założonymi rękami na dalszy ciąg wydarzeń. Ruszyli, co prawda niepewnym krokiem, trochę ukradkiem. Próbowali bezszelestnie przedreptać i oddalić się na bezpieczną odległość. Po dwóch minutach, które trwały niemal całą wieczność, kiedy poczuli że są bezpieczni, po raz kolejny usłyszeli - tym razem nieco za sobą - ten sam dźwięk trzaskających gałęzi. Teraz mieli pewność. Na pewno są śledzeni. Stres przybierał na sile. Musieli sobie odpowiedzieć, co zrobić w sytuacji, kiedy nie mają dokąd czmychnąć. Wiedzieli, że gdzie by nie poszli, to i tak będą mieli towarzystwo. Trzeba było dowiedzieć się, co takiego ich obserwuje spośród gęsto rosnących drzew i przekonać się, czy jest czego się bać, czy może niepotrzebnie ulegają lękom.
Ani Szeptun, ani Szeptucha nie mieli ochoty na łażenie po ciemnym lesie na dziko, nie mając przy tym żadnego doświadczenia. Postanowili zatrzymać się pod większą skałą przy ścieżce, która dawała im ochronę pleców i zapewniała, że nic ich nie zajdzie od tyłu. To było połowiczne rozwiązanie, bo mogli uważnie obserwować tylko to co przed nimi, ale nadal pozostawali w zasięgu czającego się niebezpieczeństwa. 
Noc była młoda. Nie było mowy, by siedzieć i czekać do świtu, by móc spokojnie zajrzeć w las i z bezpiecznej odległości ocenić, co tam na nich czyha.
Byli zmuszeni stawić czoła swojej psychice, nie spanikować i wędrować dalej.

c.d.n

wtorek, 3 września 2019

Karkonoskie spostrzeżenia


Przechodząc przez Kocioł Łomniczki, pod Śnieżką, do Sowiej Przełęczy i Karpacza, Park Narodowy odkrył przed nami swoje oblicze.


Po pierwsze, uderza cena za bilet wstępu. Wiemy, że to stary temat i nie chcemy odgrzewać kotleta. Dla jednych 8,00pln jest ok, dla innych zdecydowanie za dużo.
My mieliśmy początkowo mieszane odczucia, ale do czasu.
A dokładnie do momentu, w którym odkryliśmy przy szlaku przysłowiową "górę śmieci". A potem kolejne i następne. 

Na prawdę, czy tak ciężko Dyrekcji Parku zorganizować ekipę? Może mamy mylne wrażenie, ale chyba są wśród pracowników miłośnicy gór i przyrody, a nie tylko oziębli urzędnicy. Ale niewdając się w szczegółową analizę - najzwyczajniej w świecie, jest cholernie przykro płacić za wstęp jakiekolwiek pieniądze do miejsca, w którym jest syf.
Różne Parki, różnie sobie z tym radzą.
Jedne lepiej, inne gorzej. Z tego przed dwoma dniami odwiedzonego, mamy niemiłe doświadczenie. 


Ps: w Parku jest całe mnóstwo grzybów. Jednak należy mieć na uwadze, że na jego terenie, zbieranie jest zabronione.


Camera is a responsive/adaptive slideshow. Try to resize the browser window
It uses a light version of jQuery mobile, navigate the slides by swiping with your fingers
It's completely free (even though a donation is appreciated)
Camera slideshow provides many options to customize your project as more as possible
It supports captions, HTML elements and videos.