Podejmujemy się nowego wyzwania, które ma być uzupełnieniem obrazu, tego co tworzymy. Sposób zaprezentowania Leśnej Szeptuchy od innej strony - poprzez formę, pozwalającą opisać nasze wcześniejsze doświadczenia i co ciekawsze historie w odpowiedniej dla nas narracji, w odcięciu od bieżących wydarzeń.
Raz w tygodniu, przez najbliższy miesiąc, będziemy publikowali nowy odcinek "Epizodów Bardzkich".
Historia będzie opisem tego, jak może wyglądać leśna nocna włóczęga i o tym, co podczas takiej wyprawy może spotkać każdego z nas.
Nocną włóczęgę nadal sporadycznie uprawiamy i będziemy uprawiać, a publikowany materiał jest na zachętę, bo może akurat skłoni kogoś do tego, by podjąć takie wyzwanie.
Historia prawdziwa, opisująca wydarzenia nocy z piątku na sobotę 4-5 sierpnia 2017 roku.
********
Tymczasem zapadał zmrok, słońce już od przeszło 20 minut było schowane za horyzontem, a pociąg którym podróżowali z wolna zbliżał się do celu.
Zostało już tylko kilka minut, w bezpiecznym ciepłym wagonie Kolei Dolnośląskich. Za chwilę mieli pierwszy raz w życiu zaliczyć swoją nocną włóczęgę.
Wysiedli na małomiasteczkowej stacyjce, gdzie prócz zapalonej lampy sąsiadowała całkiem ruchliwa o tej porze droga krajowa. Oboje wiedzieli, że to ich ostatnie chwile w ucywilizowanym miejscu. Żadne z nich nie chciało się głośno przyznać i jedno przed drugim skrywało swoje obawy przed najbliższą nocą, którą mieli sami spędzić w lesie.
Przed wyjazdem skupili się na ekwipunku.
Spakowali zapasy baterii do oświetlenia czołowego, naładowali baterie w telefonach, żeby zminimalizować ryzyko zagubienia się w ciemnym lesie. I choć wiedzieli, że są odpowiednio przygotowani, to zawsze pozostawało to coś. Ta myśl, że może tam w lesie, zdala od ludzi, czaić się na nich coś, co będzie chciało im zrobić jakąś krzywdę.
Pociąg odjechał i na peronie pozostała głucha cisza. Dziewczyna, która wysiadła razem z nimi, pozostawiała w oddali niknącą sylwetkę. Zostali sami. Dotarło do nich, że nie są gotowi, by tak od razu z marszu ruszyć przed siebie w ciemną noc. Do tego czuć było na twarzy powiew chłodnego wiatru, jakby chciał niezbyt subtelnie dać im do zrozumienia, że tej nocy miło nie będzie. To spotęgowało ich lekką niepewność i napięcie, jakie temu towarzyszyło. Postanowili zrobić sobie gorącej kawy i w tym czasie oswoić się z samotnością i głębią okalającego dookoła stację mroku. Siedząc w oczekiwaniu na wrzątek z kuchenki turystycznej rozprawiali o swoich wyobrażeniach, co ich tam może spotkać i wzajemnie się pocieszali, próbując przy tym żartować, by choć odrobinę zmienić panujący nastrój.
Kiedy przed kilkoma dniami zdecydowali o tej nocnej próbie, żadne z nich nie miało pojęcia, że w ten sposób będą przeżywać sam początek. I choć byli zdeterminowani do tego, by spróbować, poczuć odrobinę "przygody" i zaspokoić ciekawość, to żadne z nich nie sądziło, że ogarnie ich tak minorowy klimat.
Po wypiciu kawy bardzo niechętnie, niemal leniwie zeszli z peronu przecinając tory i ruszyli na rubieże pokrytego już głębokim mrokiem miasteczka.
Ostatnie domy stały przy wąskiej asfaltowej dróżce osiedlowej, prowadzącej pod górę do lasu. Idąc wolnym tempem, nie do końca jeszcze rozgrzani, zauważyli za najbliższym zakrętem ostatnią świecącą latarnię. Chwilę za nią kończył się asfalt, a przed nimi pozostawała już tylko ciemność.
Instynktownie oboje się zatrzymali i zaczęli przypatrywać się otaczającym drzewom. Zapadła głucha cisza, co potęgowało uczucie wyobcowania. Nawet wcześniej szczekający na nich pies, jakby ze strachu zamilkł i skrył się do budy przed czającym się wkoło złem. Wiatr też ich opuścił.
Zostali tylko oni i las.
Spojrzeli na siebie, jakby każde oczekiwało od drugiego decyzji o rezygnacji. Jednak po ułamku sekundy dotarło do nich, że taka opcja nie wchodzi w grę i zgodnie zaczęli uzbrajać się w czołówki.
Przy sztucznym oświetleniu wydawało się, że jest przyjemniej i początkowo poczuli ulgę. Szybko jednak dotarło do nich, że kij ma dwa końce i nie jest tak różowo. Światło z czoła oświetlało tylko to co przed nimi i pod nogami, ale nie obejmowało swym zasięgiem całej otaczającej ich dookoła ciemności. Bokami mijali drzewa, które wydawały się nieprzyjazne i monstrualnie wielkie. O wiele większe niż zwyczajowo za dnia.
Pierwszy kilometr przeszli siląc się na rozmowę, by uciec przed panującą ciszą, która złowieszczo podsycała klimat. Strach był blisko, poczucie niepewności jeszcze bliżej. Próbowali żartować i zmuszali się do śmiechu, by oszukać rzeczywistość, w której się znaleźli. Zaczynali poznawać czym jest nocna włóczęga w lesie, a każdy metr przynosił nowe odczucia i niespodzianki. Bardzo szybko dotarło do nich, że najgorsze co mogą zrobić, to się zatrzymać. Kiedy się maszeruje, to nie błądzi się wzrokiem po tym co dookoła, tylko spogląda się pod nogi i nie ma się przez to czasu zajmować tym, co w lesie poza ścieżką. A zatrzymali się po pierwszym kilometrze, by się przebrać. Szeptun był cały spocony. Pierwsze wzniesienia pokazały swój charakter i trzeba było sporo się nasilić, by osiągnąć poziom grani. Ten postój uświadomił im, że nie będzie wcale tak przyjemnie, jak to sobie wyobrażali.
Kiedy przed kilkoma dniami zdecydowali się na nocną włóczęgę po lesie, znaleźli szlak turystyczny, który spełniał ich kryteria. Przede wszystkim była to ścieżka znakowana, którą można było wyświetlić na telefonie, czy sczytać z mapy. Chcieli zminimalizować ryzyko pobłądzenia w lesie. Co prawda w polskich górach ciężko jest zabłądzić tak, by się szybko nie odnaleźć, (może poza Bieszczadami) bo w którą stronę się nie pójdzie, to łatwo napotkać jakąś wieś czy małe miasteczko. Ale chcieli uniknąć chodzenia na przełaj, nabijania niepotrzebnych kilometrów i narażania się na kontuzje czy wpadkę do jakiegoś stojącego śmierdzącego grzęzawiska. Wszystko wydawało się być w idealnym porządku. Zadowoleni byli z poczynionych przygotowań, ale nie wiedzieli jednego. Nie wiedzieli, że te przygotowania były niewystarczające.
To co spotkało ich tej nocy miało znamiona wszelkich odczuć: strachu, lęku, zadowolenia, ulgi, zaciekawienia, przerażenia, tajemniczości, obawy, a także zrezygnowania, frustracji i wielu, wielu innych.
Przebrany Szeptun wraz z Szeptuchą ruszyli wyznaczoną sobie ścieżką. Oswoili się już nieco z otaczającą ich ciemnością. Zaczęło natomiast przeszkadzać im to, że latało im przed światłem całe mnóstwo najrozmaitszych much, muszek, komarów i ciem. Do tego zgodnie stwierdzili, że ten las, przez który idą, jest brzydki. Powoli zapominali, o wszelkich złych stworzeniach czających się na ich życie, a skupiać zaczęli swoją uwagę na bezchmurnym niebie i majaczącym w oddali odbijającym na ciemnym tle horyzoncie. Kiedy pokonali kolejne wzniesienie i drzewa liściaste zostały zdominowane przez sosny, Szeptucha stwierdziła, że jest nawet całkiem sympatycznie. Humor zdecydowanie im się poprawił i można było powiedzieć, że jest znośnie, a nawet fajnie.
Niestety, wszystko co dobre, to wiadomo... Szli w milczeniu, gdy nagle z prawej strony wyraźnie usłyszeli trzask łamanych gałęzi. Zatrzymali się. Pewne było, że coś tam jest, że to coś żyje, a wyobraźnia podpowiadała im, że zapewne są przez to coś pilnie obserwowani. A co gorsza, że od pewnego czasu są śledzeni.
Szeptun zastygł w bezruchu, próbując nasłuchiwać. To samo zrobiła Szeptucha. Należało jak najszybciej ustalić, czy to czające się w ciemnościach zło, nadal się przemieszcza, a co ważniejsze, czy czasem nie zmierza ku nim. Logika może zawodzić w takich sytuacjach, bo rozsądek podpowiadał, że niemożliwe, by te lasy były zamieszkiwane przez potwory czyhające na ludzi, a z drugiej strony nie dało się jednoznacznie tego wykluczyć, nie wiedząc co tam jest. Może nie potwór, ale może wilk? A może nie jeden, tylko cała wataha? Szeptun myślał intensywnie, próbował znaleźć rozwiązanie. Nie zaproponował nic, poza tym, że powinni iść dalej, może trochę głośno pogadać, bo może uda się przepłoszyć to coś, co mało nie przestraszyło ich na śmierć.
Szeptucha chętnie się zgodziła, bo nie miała zamiaru dłużej zostawać w tym lesie i czekać z założonymi rękami na dalszy ciąg wydarzeń. Ruszyli, co prawda niepewnym krokiem, trochę ukradkiem. Próbowali bezszelestnie przedreptać i oddalić się na bezpieczną odległość. Po dwóch minutach, które trwały niemal całą wieczność, kiedy poczuli że są bezpieczni, po raz kolejny usłyszeli - tym razem nieco za sobą - ten sam dźwięk trzaskających gałęzi. Teraz mieli pewność. Na pewno są śledzeni. Stres przybierał na sile. Musieli sobie odpowiedzieć, co zrobić w sytuacji, kiedy nie mają dokąd czmychnąć. Wiedzieli, że gdzie by nie poszli, to i tak będą mieli towarzystwo. Trzeba było dowiedzieć się, co takiego ich obserwuje spośród gęsto rosnących drzew i przekonać się, czy jest czego się bać, czy może niepotrzebnie ulegają lękom.
Ani Szeptun, ani Szeptucha nie mieli ochoty na łażenie po ciemnym lesie na dziko, nie mając przy tym żadnego doświadczenia. Postanowili zatrzymać się pod większą skałą przy ścieżce, która dawała im ochronę pleców i zapewniała, że nic ich nie zajdzie od tyłu. To było połowiczne rozwiązanie, bo mogli uważnie obserwować tylko to co przed nimi, ale nadal pozostawali w zasięgu czającego się niebezpieczeństwa.
Noc była młoda. Nie było mowy, by siedzieć i czekać do świtu, by móc spokojnie zajrzeć w las i z bezpiecznej odległości ocenić, co tam na nich czyha.
Byli zmuszeni stawić czoła swojej psychice, nie spanikować i wędrować dalej.
c.d.n
c.d.n
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz