Kiedyś wierzono, że wrzesień to czas przejścia - między latem a jesienią. Dni stawały się krótsze, ranki chłodniejsze, a człowiekowi coraz częściej towarzyszyła obawa przed chorobą i nadchodzącą ciemnością. Dlatego właśnie wtedy sięgano po talizmany z ziół i roślin, które miały chronić, dodać siły i odpędzić niepokój.
Nie zawsze były to środki lecznicze. Częściej amulety - coś, co wkładano do kieszeni, wplatano we włosy, zawieszano nad drzwiami albo trzymano przy sercu. Wystarczyło gałązka, listek albo owoc, by człowiek czuł, że nie idzie w jesień samotnie.
Oto kilka przykładów wrześniowych talizmanów:
Bylica pospolita
Wiązana w wianki i zawieszana nad progiem domu. Wkładana do butów wędrowcom, by nieść siłę na drogę i chronić przed złym losem.
Wrotycz
Zerwany z pól i łąk, wsuwany do kieszeni albo noszony przy pasie. Miał odpędzać choroby i „to, co nieproszone”.
Jarzębina
Czerwone korale robione z jej owoców były jednym z najczęstszych wrześniowych amuletów. Strzegły przed złym spojrzeniem i chorobą, a gałązki zawieszane w oknach miały pilnować domowego ognia.
Krwawnik
Liść włożony do kieszeni albo przy sercu był ochroną przed skaleczeniami i nieszczęściami. Uważano, że koi rany widzialne i te ukryte - te, o których się nie mówiło.
Kasztany i pierwsze liście
Choć nie były ziołami, też traktowano je jak talizmany. Kasztan trzymany w kieszeni miał „ciągnąć zmęczenie” i dawać spokój, a pierwszy spadający liść wkładano do ksiąg, by zatrzymać odrobinę mijającego lata.
Takie dary września suszono, noszono przy sobie, układano w domach. Czasem „dla ochrony”, czasem „dla odwagi”, a czasem po prostu dlatego, że tak robiono od zawsze - i nikt nie pytał, dlaczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz