wtorek, 19 sierpnia 2025

Ostoja leśnej ciszy

Są jeszcze miejsca, które trwają - choć świat pędzi, krzyczy, zmienia się z dnia na dzień.
Miejsca, które nie pytają, kim jesteś, co masz w głowie, ile czasu spędzasz w telefonie.
One po prostu są. Zielone, wilgotne, spokojne. I nie chcą nic w zamian - poza ciszą.

Wędrujemy przez lasy, coraz częściej rozczarowani. Bo albo hałas, albo ludzie, albo śmieci.
Aż nagle - trafiasz tu.
Niepozorne zagłębienie terenu, zarosłe zielskiem i rzęsą wodną. Ale coś mówi Ci, że to nie przypadek. Że las właśnie to miejsce chciał Ci pokazać.


To nie jest przystanek z mapy. Nie ma tabliczki. Nie ma ścieżki edukacyjnej.
Jest za to pień, na którym możesz usiąść. I kawa z termosu, która smakuje tu jak nigdzie indziej.
A wieczorem? Rechot żab. Szuranie jeża. Para unosząca się znad wody.


Są miejsca, które nie pytają. Ale przypominają. Że można żyć wolniej. Oddychać głębiej. Patrzeć uważniej.
Że nie wszystko musi mieć cel.
Czasem wystarczy, że po prostu... jest.


Takie chwile to rzadkość. Takie miejsca to rzadkość.
I jeśli trafisz na jedno z nich - usiądź. Zamilcz. Pozwól, by zrobiło w Tobie miejsce na ciszę.

niedziela, 17 sierpnia 2025

Szwajcaria Saksońska na rowerze



Ledwie dwa kilometry od stacji kolejowej w Bad Schandau otworzył się przed nami taki widok: spokojna Łaba, soczysta zieleń i na ostatnim planie monumentalna twierdza Königstein. Już na początku było jasne, że trasa zapowiada się wyjątkowo malowniczo.


U stóp murów jednej z największych górskich warowni Europy czuć było, jak ogromna jest ta budowla. Podejście zajmowało około 25 minut w umiarkowanym tempie, a bilet wstępu kosztował 16€ dla dorosłych. Na spokojne zwiedzanie trzeba by było zarezerwować kilka godzin, więc musieliśmy odpuścić - naszym celem był słynny most Bastei.


Malownicze miasteczko u stóp Bastei przywitało nas kwiatami i spokojnym rytmem turystycznego dnia. Wąskie uliczki, kolorowe domy i zapach jedzenia z licznych restauracji tworzyły atmosferę typowego kurortu, w którym aż chciało się zatrzymać na dłużej. Stąd zaczynało się podejście na słynny most skalny.


Ikona Szwajcarii Saksońskiej - kamienny most przerzucony nad skalnymi iglicami. Z daleka wyglądał jak sceneria z filmu fantasy, a w rzeczywistości przyciągał tłumy turystów. Samo wejście na most było darmowe, ale część dodatkowych punktów widokowych, znajdujących się za tzw. palisadą, była zamknięta. Konstrukcje wyglądały na mocno zardzewiałe i wymagające remontu - to oczywiście nasz domysł, ale sprawiały wrażenie dawno nieużywanych. O ruinach zamku niewiele możemy powiedzieć, bo tym razem umknęło nam to z planu.




To właśnie one były największą nagrodą za podejście. Pionowe ściany skalne wyrastały z morza zieleni, tworząc fantazyjne iglice i mury, jakby natura sama budowała swoje twierdze. Z jednej strony rozciągała się dzika panorama skalnego labiryntu, z drugiej - szeroka dolina Łaby, którą przecinała kolej i wstęga drogi. Tu człowiek czuł się naprawdę maleńki wobec krajobrazu.


Po zejściu z Bastei wróciliśmy nad Łabę. Prom zabierał turystów praktycznie bez przerwy, od brzegu do brzegu, a przejazd kosztował 1,5€ w jedną stronę dla dorosłych. Z wody miasteczko prezentowało się jeszcze ładniej - z ruinami zamku nad wzgórzem i rzędem kolorowych domów przy samej rzece.




Po zejściu z Bastei trafiliśmy do Pirny - miasteczka często nazywanego bramą do Szwajcarii Saksońskiej. Starówka urzekała brukowanymi uliczkami, kolorowymi kamienicami i kawiarnianymi ogródkami, w których życie płynęło spokojnym rytmem. To był przystanek pełen uroku, ale nie koniec drogi - do Drezna wciąż pozostawało 18 kilometrów jazdy wzdłuż Łaby.




Po blisko pięćdziesięciu kilometrach jazdy wzdłuż Łaby dotarliśmy do Drezna. Miasto powitało nas barokowym przepychem - dziedzińce Zwingera z fontannami i rzeźbami, wyglądały jak dekoracja z innego czasu. Po drodze były i twierdze, i skalne mosty, i malownicze miasteczka, ale to właśnie tutaj, w sercu stolicy Saksonii, zakończyliśmy naszą rowerową wędrówkę.


Szwajcaria Saksońska na rowerze okazała się połączeniem natury i historii, gór i rzeki, wysiłku i odpoczynku. Trasa z Bad Schandau przez Königstein, Bastei, Rathen i Pirnę do Drezna to świetna propozycja na jeden intensywny dzień w siodle - pełen widoków, które zostają w pamięci na długo.


piątek, 15 sierpnia 2025

NoS - Odcinek 2

🌿 Nocne opowieści Szeptuchy 🌿
Odcinek 2: O Dziwaku z Posępnej Doliny

W pewnej dolinie, gdzie droga ginie w lesie szybciej niż się zaczyna, mieszkał człowiek, który nie lubił pośpiechu. Miał psa, który spał całe dnie i budził się tylko wtedy, gdy pachniało deszczem. Miał też kubek z ukruszonym uchem - tylko z niego herbata smakowała dobrze.

Codziennie rano ten człowiek robił to samo: wychodził na ganek, ziewał szeroko i mówił do siebie:

„No i znowu mamy dzień.”

Nie był to człowiek, który gonił za światem. Raczej czekał, aż świat sam się zatrzyma.
Czasem siadał nad strumieniem i patrzył, jak woda przepływa między kamieniami. Nie filozofował. Nie planował. Po prostu patrzył. A woda płynęła.

I wiecie co?
Ludzie z miasteczka mówili o nim: dziwak. Ale kiedy któregoś dnia zniknął - wszyscy poczuli, że coś się urwało. Że brak im towarzystwa, które nie mówiło nic - a mówiło wszystko.

Nie wiadomo, dokąd zniknął.

Nie było śladów - ani w błocie, ani na progu, ani w kuchni, gdzie herbata w kubku wystygła sama. Okno było lekko uchylone, a na stole leżała gałązka jałowca - świeża, jakby położona tego ranka. Ktoś mówił, że widział go jeszcze o świcie na granicy lasu - szedł powoli, bez plecaka, bez słowa, patrząc w korony drzew.

A pies?

Pies został.
Przez pierwsze dni siedział na ganku, jakby czekał, aż ten człowiek wróci z lasu. Nie szczekał, nie wył. Po prostu patrzył w tę samą stronę, w którą odszedł jego pan.

Potem zaczął chodzić po dolinie. Zaglądał do ludzi, siadał przy progach, spał na werandach. Ale nigdzie nie został na stałe. Każdy, kto go spotkał, mówił, że ten pies nie szuka nowego domu. On tylko pilnuje, żeby ktoś jeszcze patrzył w stronę lasu. Żeby ktoś pamiętał.

Niektórzy mówią, że jak się usiądzie bardzo cicho nad strumieniem - w dzień, który nie wiadomo kiedy się zaczął - to czasem można usłyszeć kroki. I że nie są to kroki kogoś, kto wraca. Tylko kogoś, kto nigdy tak naprawdę nie odszedł.

Minęło kilka lat.

W dolinie wybudowano nową drogę, ale nikt nią nie jeździł - asfalt popękał szybciej niż postawiono znaki. Ludzie się wyprowadzili. Zostało kilka chałup, zarośnięty cmentarz i ten pies. Stary już, trochę ślepy, ale uparcie wracał codziennie nad ten sam strumień.
I któregoś ranka… jego też już nie było.

Nie było ciała. Nie było śladów. Tylko ścieżka przez mokre paprocie - świeża, jakby ktoś szedł bardzo wolno, zostawiając ślady tylko dla tych, którzy potrafią patrzeć.

I wtedy ktoś - może z miasta - przyjechał „na weekend pod las” i widział dwóch.
Szli razem - człowiek i pies. Ten pierwszy z rękami w kieszeni, zapatrzony w niebo. Ten drugi - lekko utykający, ale spokojny z lekko poruszającym ogonem.
Przeszli wzdłuż zagajnika i zniknęli za zakrętem ścieżki. Nie zatrzymali się. Nie obejrzeli. Jakby wiedzieli, że nie muszą.

Odcinek 2 - O Dziwaku z Posępnej Doliny

wtorek, 12 sierpnia 2025

Wakacje nad rzeką - gdzie to się podziało?

Kiedyś wakacje to była prosta sprawa. Plecak, stara torba z kanapkami, butelka wody i w drogę - nad naszą okoliczną rzekę. Tam było wszystko: chłód wody, słońce na twarzy, zapach trawy i błoto między palcami. Całe dni spędzaliśmy na skakaniu z kamieni, łapaniu ważek, pływaniu i gapieniu się na płynący nurt.


Dziś? Rzeka jakby się schowała. Miejsce dawnej plaży zarosło, a woda coraz bardziej zniknęła. Co się stało? Kto zabrał tamtą wolność, beztroskę i prostotę? Nie ma już dzieciaków wrzeszczących na brzegu, nie ma ryb w nurcie, a miejsce znane z wieczornych ognisk pokrywa cisza, której nie da się już przebić.

Może świat poszedł do przodu, a my zostaliśmy z tym pytaniem: dlaczego coś, co było takie bliskie, tak zwyczajne i naturalne, dziś po prostu znika? I czy da się to jeszcze kiedyś odzyskać?

Może już nic nie jest takie samo. Może te miejsca i chwile przeminęły, ale w sercu zostaje wspomnienie - ciepłe, proste i prawdziwe.


A Ty? Za czym najbardziej tęsknisz, kiedy myślisz o swoich dawnych wakacjach nad rzeką?

sobota, 9 sierpnia 2025

Raport grzybowy - Otulina Karkonoszy

Sierpień w górach potrafi zaskoczyć - kiedy w dolinach jeszcze czeka się na wysyp, w wyższych partiach już można trafić na pełne kosze. Dzisiejsza trasa poprowadziła nas pomiędzy Zachełmiem, a Jagniątkowem. Siedem kilometrów leśnych ścieżek, w których słońce igrało z cieniem, a zapach mchu mieszał się z żywicą.


Ścieżki w większości suche, ale tam, gdzie las gęstniał, a mchy trzymały wilgoć, czuć było, że grzybnia ma się dobrze. Pierwsze spotkania z leśnymi skarbami rozbudziły apetyt.



Efekt całej wyprawy?
2 kg czystych, przebranych grzybów:
- prawdziwki,
- podgrzybki,
- borowiki ceglastopore,
- pieprzniki jadalne.


Drugie tyle odpadło z powodu robaczywych owocników - szczególnie wśród starszych egzemplarzy.
Grzyby są i miejscami rosną w naprawdę dobrych ilościach. Widać wyraźnie, że górski klimat sprzyja wcześniejszemu wysypowi, a w doliny - zwłaszcza podgrzybki - schodzą dopiero później.

środa, 6 sierpnia 2025

Grzyby 2025 - nowy sezon

Nie ma co się oszukiwać - żadna Leśna Szeptucha nie obejdzie się bez grzybów. Bo nawet jeśli zioła są pierwsze wiosną, to grzyby są pierwsze, gdy lato zaczyna się łamać. Gdy dni są jeszcze ciepłe, ale poranki już pachną mokrą ziemią.

Im bliżej jesieni, tym bardziej ciągnie w las. Nie po to, żeby koniecznie coś znaleźć - ale żeby być w tym stanie gotowości, kiedy każdy liść wydaje się kapeluszem, a każdy mech - obietnicą.

Siedzenie w domu, kiedy wilgoć wraca do ściółki - to prawie jak grzech. 
Więc nie - nie przejdziemy obojętnie obok tematu grzybów.
Jak co roku - będziemy trzymać rękę na pulsie.
Jeśli coś się pojawi w terenie - damy znać.
Jak trzeba, to z pinezką. Jak się da - to ze zdjęciem, a jak nie - to choćby z notką. A jeśli wrócimy z pustymi koszami - to też napiszemy. Bo grzybowy sezon to nie tylko zbiory, ale i cały ten stan napięcia, wyczekiwania, porannego wstawania i rozgrzanych termosów w aucie.


Jeśli też ruszacie w las - dajcie znać.
A jeśli tylko śledzicie - to my Wam ten sezon pokażemy, jak zawsze: bez ściemy, bez uogólnień, bez magii algorytmów. Tylko to, co realnie się dzieje.

niedziela, 3 sierpnia 2025

Ziołowe talizmany na sierpień

Kiedyś wierzono, że sierpień to czas, w którym zioła mają największą moc. Ludzie nie zbierali ich tylko po to, by zrobić napar czy przyprawić zupę. Wieszali je nad drzwiami, wkładali pod poduszkę, zasuszali w pęczkach i trzymali w szufladach. Miały chronić przed chorobą, złym spojrzeniem, a nawet przed burzą.


Dziś te opowieści mogą brzmieć jak bajki. Ale wystarczy zajrzeć do starych wiejskich domów, żeby zobaczyć ślady dawnych zwyczajów. Wysuszone wiązki z bylicy, krwawnika czy dziurawca wciąż wiszą nad framugami - nie zawsze dla zapachu. Czasem po prostu „bo tak się robiło”. I może coś w tym było.

Zioła zbierane pod koniec lipca i w pierwszych dniach sierpnia uchodziły za najpotężniejsze. Uważano, że wtedy natura osiąga pełnię siły - i że wszystko, co z niej zerwiesz w tym czasie, zachowa w sobie odrobinę tej energii. Dlatego robiono z nich bukiety ochronne, które miały przetrwać całą jesień i zimę.

Oto kilka przykładów tego, co trafiało do takich wiązek:

Bylica pospolita
Wiązana w bukiety, wieszana nad drzwiami lub wkładana pod próg. Mówiono, że chroni przed chorobą i złą energią. W niektórych wsiach kobiety nosiły ją przy pasie - „dla odwagi i siły”.

Dziurawiec
Zbierany w pełnym słońcu - bo „nasiąka światłem”. Używany przeciw smutkowi i nocnym lękom. Wieszano go nad łóżkiem albo wkładano pod poduszkę, by przynosił spokojny sen.

Krwawnik
Stawiany w kątach domu i przy wejściu - „na odpędzenie złego”. Dodawany też do kąpieli niemowląt, żeby „sen był spokojny, a duch cichy”.

Wrotycz
Popularny w oborach i stajniach - miał chronić zwierzęta. Czasem wkładany do pościeli albo układany przy łóżku - dla oczyszczenia i „odprowadzenia choroby”.

Macierzanka
Zioło kobiece. Noszona w woreczkach, suszona na zapas, dodawana do kąpieli. Uważano, że chroni serce i daje odporność na codzienność.

Mięta, melisa, lawenda
Choć dziś głównie herbatki, kiedyś traktowane jako zioła domowego spokoju. Wieszano je w sypialniach, wkładano do poduszek dzieciom i chorym - żeby „sen był dobry, a myśli ciche”.


Takie zioła wiązano czerwoną nitką albo lnianym sznurkiem. Wieszało się je pod sufitem, w kuchni, przy łóżku albo wszywało w poduszkę. Dla zapachu. Dla spokoju. Albo po prostu dlatego, że tak robiono od zawsze - i nie pytano dlaczego.