... nie jest świętem. Nie przynosi ulgi ani nagrody za wytrwanie w ciemności. To tylko moment, w którym cofanie się światła zostaje zatrzymane. Nic się jeszcze nie poprawia. Dni nadal są krótkie, zimno trzyma, a noc nie oddaje pola. Różnica jest czysto techniczna - od tej chwili nie będzie już gorzej niż było wczoraj.
W przyrodzie takie granice przechodzą bezgłośnie. Nikt ich nie ogłasza, nikt nie zaznacza w kalendarzu. Rośliny nie zaczynają jeszcze rosnąć, zwierzęta nie zmieniają trybu, krajobraz wygląda dokładnie tak samo jak dzień wcześniej. A jednak coś się domyka. Ciemność przestaje się pogłębiać. To wystarczy.
Przesilenie jest punktem zerowym, nie początkiem. Miejscem, w którym ruch ustaje, zanim pojawi się ruch w drugą stronę. Natura nie potrzebuje symboli ani obietnic - wystarcza jej stabilizacja. Chwila, w której wiadomo już, że dalsze cofanie nie nastąpi, nawet jeśli na poprawę trzeba będzie jeszcze długo czekać.
Człowiek ma z tym problem. Chciałby widocznej zmiany, znaku, że wysiłek miał sens. Tymczasem przesilenie nie daje nic do świętowania. Daje tylko granicę. Zgodę na trwanie w bezruchu, na oszczędzanie energii, na niedziałanie. To nie jest wezwanie do nowego etapu, raczej ciche pozwolenie, żeby jeszcze zostać w tym, co jest.
Dlatego przesilenie zimowe lepiej rozumieć jako linię na osi roku, a nie wydarzenie. Punkt, po którym noc przestaje wygrywać, choć jeszcze długo będzie wyglądało, jakby nic się nie zmieniło. I być może właśnie w tym jego sens - nie w obietnicy światła, tylko w zatrzymaniu ciemności.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz