wtorek, 19 sierpnia 2025

Ostoja leśnej ciszy

Są jeszcze miejsca, które trwają - choć świat pędzi, krzyczy, zmienia się z dnia na dzień.
Miejsca, które nie pytają, kim jesteś, co masz w głowie, ile czasu spędzasz w telefonie.
One po prostu są. Zielone, wilgotne, spokojne. I nie chcą nic w zamian - poza ciszą.

Wędrujemy przez lasy, coraz częściej rozczarowani. Bo albo hałas, albo ludzie, albo śmieci.
Aż nagle - trafiasz tu.
Niepozorne zagłębienie terenu, zarosłe zielskiem i rzęsą wodną. Ale coś mówi Ci, że to nie przypadek. Że las właśnie to miejsce chciał Ci pokazać.


To nie jest przystanek z mapy. Nie ma tabliczki. Nie ma ścieżki edukacyjnej.
Jest za to pień, na którym możesz usiąść. I kawa z termosu, która smakuje tu jak nigdzie indziej.
A wieczorem? Rechot żab. Szuranie jeża. Para unosząca się znad wody.


Są miejsca, które nie pytają. Ale przypominają. Że można żyć wolniej. Oddychać głębiej. Patrzeć uważniej.
Że nie wszystko musi mieć cel.
Czasem wystarczy, że po prostu... jest.


Takie chwile to rzadkość. Takie miejsca to rzadkość.
I jeśli trafisz na jedno z nich - usiądź. Zamilcz. Pozwól, by zrobiło w Tobie miejsce na ciszę.

niedziela, 17 sierpnia 2025

Szwajcaria Saksońska na rowerze



Ledwie dwa kilometry od stacji kolejowej w Bad Schandau otworzył się przed nami taki widok: spokojna Łaba, soczysta zieleń i na ostatnim planie monumentalna twierdza Königstein. Już na początku było jasne, że trasa zapowiada się wyjątkowo malowniczo.


U stóp murów jednej z największych górskich warowni Europy czuć było, jak ogromna jest ta budowla. Podejście zajmowało około 25 minut w umiarkowanym tempie, a bilet wstępu kosztował 16€ dla dorosłych. Na spokojne zwiedzanie trzeba by było zarezerwować kilka godzin, więc musieliśmy odpuścić - naszym celem był słynny most Bastei.


Malownicze miasteczko u stóp Bastei przywitało nas kwiatami i spokojnym rytmem turystycznego dnia. Wąskie uliczki, kolorowe domy i zapach jedzenia z licznych restauracji tworzyły atmosferę typowego kurortu, w którym aż chciało się zatrzymać na dłużej. Stąd zaczynało się podejście na słynny most skalny.


Ikona Szwajcarii Saksońskiej - kamienny most przerzucony nad skalnymi iglicami. Z daleka wyglądał jak sceneria z filmu fantasy, a w rzeczywistości przyciągał tłumy turystów. Samo wejście na most było darmowe, ale część dodatkowych punktów widokowych, znajdujących się za tzw. palisadą, była zamknięta. Konstrukcje wyglądały na mocno zardzewiałe i wymagające remontu - to oczywiście nasz domysł, ale sprawiały wrażenie dawno nieużywanych. O ruinach zamku niewiele możemy powiedzieć, bo tym razem umknęło nam to z planu.




To właśnie one były największą nagrodą za podejście. Pionowe ściany skalne wyrastały z morza zieleni, tworząc fantazyjne iglice i mury, jakby natura sama budowała swoje twierdze. Z jednej strony rozciągała się dzika panorama skalnego labiryntu, z drugiej - szeroka dolina Łaby, którą przecinała kolej i wstęga drogi. Tu człowiek czuł się naprawdę maleńki wobec krajobrazu.


Po zejściu z Bastei wróciliśmy nad Łabę. Prom zabierał turystów praktycznie bez przerwy, od brzegu do brzegu, a przejazd kosztował 1,5€ w jedną stronę dla dorosłych. Z wody miasteczko prezentowało się jeszcze ładniej - z ruinami zamku nad wzgórzem i rzędem kolorowych domów przy samej rzece.




Po zejściu z Bastei trafiliśmy do Pirny - miasteczka często nazywanego bramą do Szwajcarii Saksońskiej. Starówka urzekała brukowanymi uliczkami, kolorowymi kamienicami i kawiarnianymi ogródkami, w których życie płynęło spokojnym rytmem. To był przystanek pełen uroku, ale nie koniec drogi - do Drezna wciąż pozostawało 18 kilometrów jazdy wzdłuż Łaby.




Po blisko pięćdziesięciu kilometrach jazdy wzdłuż Łaby dotarliśmy do Drezna. Miasto powitało nas barokowym przepychem - dziedzińce Zwingera z fontannami i rzeźbami, wyglądały jak dekoracja z innego czasu. Po drodze były i twierdze, i skalne mosty, i malownicze miasteczka, ale to właśnie tutaj, w sercu stolicy Saksonii, zakończyliśmy naszą rowerową wędrówkę.


Szwajcaria Saksońska na rowerze okazała się połączeniem natury i historii, gór i rzeki, wysiłku i odpoczynku. Trasa z Bad Schandau przez Königstein, Bastei, Rathen i Pirnę do Drezna to świetna propozycja na jeden intensywny dzień w siodle - pełen widoków, które zostają w pamięci na długo.


piątek, 15 sierpnia 2025

NoS - Odcinek 2

🌿 Nocne opowieści Szeptuchy 🌿
Odcinek 2: O Dziwaku z Posępnej Doliny

W pewnej dolinie, gdzie droga ginie w lesie szybciej niż się zaczyna, mieszkał człowiek, który nie lubił pośpiechu. Miał psa, który spał całe dnie i budził się tylko wtedy, gdy pachniało deszczem. Miał też kubek z ukruszonym uchem - tylko z niego herbata smakowała dobrze.

Codziennie rano ten człowiek robił to samo: wychodził na ganek, ziewał szeroko i mówił do siebie:

„No i znowu mamy dzień.”

Nie był to człowiek, który gonił za światem. Raczej czekał, aż świat sam się zatrzyma.
Czasem siadał nad strumieniem i patrzył, jak woda przepływa między kamieniami. Nie filozofował. Nie planował. Po prostu patrzył. A woda płynęła.

I wiecie co?
Ludzie z miasteczka mówili o nim: dziwak. Ale kiedy któregoś dnia zniknął - wszyscy poczuli, że coś się urwało. Że brak im towarzystwa, które nie mówiło nic - a mówiło wszystko.

Nie wiadomo, dokąd zniknął.

Nie było śladów - ani w błocie, ani na progu, ani w kuchni, gdzie herbata w kubku wystygła sama. Okno było lekko uchylone, a na stole leżała gałązka jałowca - świeża, jakby położona tego ranka. Ktoś mówił, że widział go jeszcze o świcie na granicy lasu - szedł powoli, bez plecaka, bez słowa, patrząc w korony drzew.

A pies?

Pies został.
Przez pierwsze dni siedział na ganku, jakby czekał, aż ten człowiek wróci z lasu. Nie szczekał, nie wył. Po prostu patrzył w tę samą stronę, w którą odszedł jego pan.

Potem zaczął chodzić po dolinie. Zaglądał do ludzi, siadał przy progach, spał na werandach. Ale nigdzie nie został na stałe. Każdy, kto go spotkał, mówił, że ten pies nie szuka nowego domu. On tylko pilnuje, żeby ktoś jeszcze patrzył w stronę lasu. Żeby ktoś pamiętał.

Niektórzy mówią, że jak się usiądzie bardzo cicho nad strumieniem - w dzień, który nie wiadomo kiedy się zaczął - to czasem można usłyszeć kroki. I że nie są to kroki kogoś, kto wraca. Tylko kogoś, kto nigdy tak naprawdę nie odszedł.

Minęło kilka lat.

W dolinie wybudowano nową drogę, ale nikt nią nie jeździł - asfalt popękał szybciej niż postawiono znaki. Ludzie się wyprowadzili. Zostało kilka chałup, zarośnięty cmentarz i ten pies. Stary już, trochę ślepy, ale uparcie wracał codziennie nad ten sam strumień.
I któregoś ranka… jego też już nie było.

Nie było ciała. Nie było śladów. Tylko ścieżka przez mokre paprocie - świeża, jakby ktoś szedł bardzo wolno, zostawiając ślady tylko dla tych, którzy potrafią patrzeć.

I wtedy ktoś - może z miasta - przyjechał „na weekend pod las” i widział dwóch.
Szli razem - człowiek i pies. Ten pierwszy z rękami w kieszeni, zapatrzony w niebo. Ten drugi - lekko utykający, ale spokojny z lekko poruszającym ogonem.
Przeszli wzdłuż zagajnika i zniknęli za zakrętem ścieżki. Nie zatrzymali się. Nie obejrzeli. Jakby wiedzieli, że nie muszą.

Odcinek 2 - O Dziwaku z Posępnej Doliny

wtorek, 12 sierpnia 2025

Wakacje nad rzeką - gdzie to się podziało?

Kiedyś wakacje to była prosta sprawa. Plecak, stara torba z kanapkami, butelka wody i w drogę - nad naszą okoliczną rzekę. Tam było wszystko: chłód wody, słońce na twarzy, zapach trawy i błoto między palcami. Całe dni spędzaliśmy na skakaniu z kamieni, łapaniu ważek, pływaniu i gapieniu się na płynący nurt.


Dziś? Rzeka jakby się schowała. Miejsce dawnej plaży zarosło, a woda coraz bardziej zniknęła. Co się stało? Kto zabrał tamtą wolność, beztroskę i prostotę? Nie ma już dzieciaków wrzeszczących na brzegu, nie ma ryb w nurcie, a miejsce znane z wieczornych ognisk pokrywa cisza, której nie da się już przebić.

Może świat poszedł do przodu, a my zostaliśmy z tym pytaniem: dlaczego coś, co było takie bliskie, tak zwyczajne i naturalne, dziś po prostu znika? I czy da się to jeszcze kiedyś odzyskać?

Może już nic nie jest takie samo. Może te miejsca i chwile przeminęły, ale w sercu zostaje wspomnienie - ciepłe, proste i prawdziwe.


A Ty? Za czym najbardziej tęsknisz, kiedy myślisz o swoich dawnych wakacjach nad rzeką?

sobota, 9 sierpnia 2025

Raport grzybowy - Otulina Karkonoszy

Sierpień w górach potrafi zaskoczyć - kiedy w dolinach jeszcze czeka się na wysyp, w wyższych partiach już można trafić na pełne kosze. Dzisiejsza trasa poprowadziła nas pomiędzy Zachełmiem, a Jagniątkowem. Siedem kilometrów leśnych ścieżek, w których słońce igrało z cieniem, a zapach mchu mieszał się z żywicą.


Ścieżki w większości suche, ale tam, gdzie las gęstniał, a mchy trzymały wilgoć, czuć było, że grzybnia ma się dobrze. Pierwsze spotkania z leśnymi skarbami rozbudziły apetyt.



Efekt całej wyprawy?
2 kg czystych, przebranych grzybów:
- prawdziwki,
- podgrzybki,
- borowiki ceglastopore,
- pieprzniki jadalne.


Drugie tyle odpadło z powodu robaczywych owocników - szczególnie wśród starszych egzemplarzy.
Grzyby są i miejscami rosną w naprawdę dobrych ilościach. Widać wyraźnie, że górski klimat sprzyja wcześniejszemu wysypowi, a w doliny - zwłaszcza podgrzybki - schodzą dopiero później.

środa, 6 sierpnia 2025

Grzyby 2025 - nowy sezon

Nie ma co się oszukiwać - żadna Leśna Szeptucha nie obejdzie się bez grzybów. Bo nawet jeśli zioła są pierwsze wiosną, to grzyby są pierwsze, gdy lato zaczyna się łamać. Gdy dni są jeszcze ciepłe, ale poranki już pachną mokrą ziemią.

Im bliżej jesieni, tym bardziej ciągnie w las. Nie po to, żeby koniecznie coś znaleźć - ale żeby być w tym stanie gotowości, kiedy każdy liść wydaje się kapeluszem, a każdy mech - obietnicą.

Siedzenie w domu, kiedy wilgoć wraca do ściółki - to prawie jak grzech. 
Więc nie - nie przejdziemy obojętnie obok tematu grzybów.
Jak co roku - będziemy trzymać rękę na pulsie.
Jeśli coś się pojawi w terenie - damy znać.
Jak trzeba, to z pinezką. Jak się da - to ze zdjęciem, a jak nie - to choćby z notką. A jeśli wrócimy z pustymi koszami - to też napiszemy. Bo grzybowy sezon to nie tylko zbiory, ale i cały ten stan napięcia, wyczekiwania, porannego wstawania i rozgrzanych termosów w aucie.


Jeśli też ruszacie w las - dajcie znać.
A jeśli tylko śledzicie - to my Wam ten sezon pokażemy, jak zawsze: bez ściemy, bez uogólnień, bez magii algorytmów. Tylko to, co realnie się dzieje.

niedziela, 3 sierpnia 2025

Ziołowe talizmany na sierpień

Kiedyś wierzono, że sierpień to czas, w którym zioła mają największą moc. Ludzie nie zbierali ich tylko po to, by zrobić napar czy przyprawić zupę. Wieszali je nad drzwiami, wkładali pod poduszkę, zasuszali w pęczkach i trzymali w szufladach. Miały chronić przed chorobą, złym spojrzeniem, a nawet przed burzą.


Dziś te opowieści mogą brzmieć jak bajki. Ale wystarczy zajrzeć do starych wiejskich domów, żeby zobaczyć ślady dawnych zwyczajów. Wysuszone wiązki z bylicy, krwawnika czy dziurawca wciąż wiszą nad framugami - nie zawsze dla zapachu. Czasem po prostu „bo tak się robiło”. I może coś w tym było.

Zioła zbierane pod koniec lipca i w pierwszych dniach sierpnia uchodziły za najpotężniejsze. Uważano, że wtedy natura osiąga pełnię siły - i że wszystko, co z niej zerwiesz w tym czasie, zachowa w sobie odrobinę tej energii. Dlatego robiono z nich bukiety ochronne, które miały przetrwać całą jesień i zimę.

Oto kilka przykładów tego, co trafiało do takich wiązek:

Bylica pospolita
Wiązana w bukiety, wieszana nad drzwiami lub wkładana pod próg. Mówiono, że chroni przed chorobą i złą energią. W niektórych wsiach kobiety nosiły ją przy pasie - „dla odwagi i siły”.

Dziurawiec
Zbierany w pełnym słońcu - bo „nasiąka światłem”. Używany przeciw smutkowi i nocnym lękom. Wieszano go nad łóżkiem albo wkładano pod poduszkę, by przynosił spokojny sen.

Krwawnik
Stawiany w kątach domu i przy wejściu - „na odpędzenie złego”. Dodawany też do kąpieli niemowląt, żeby „sen był spokojny, a duch cichy”.

Wrotycz
Popularny w oborach i stajniach - miał chronić zwierzęta. Czasem wkładany do pościeli albo układany przy łóżku - dla oczyszczenia i „odprowadzenia choroby”.

Macierzanka
Zioło kobiece. Noszona w woreczkach, suszona na zapas, dodawana do kąpieli. Uważano, że chroni serce i daje odporność na codzienność.

Mięta, melisa, lawenda
Choć dziś głównie herbatki, kiedyś traktowane jako zioła domowego spokoju. Wieszano je w sypialniach, wkładano do poduszek dzieciom i chorym - żeby „sen był dobry, a myśli ciche”.


Takie zioła wiązano czerwoną nitką albo lnianym sznurkiem. Wieszało się je pod sufitem, w kuchni, przy łóżku albo wszywało w poduszkę. Dla zapachu. Dla spokoju. Albo po prostu dlatego, że tak robiono od zawsze - i nie pytano dlaczego.

czwartek, 31 lipca 2025

NoS - Odcinek 1

🌿 Nocne opowieści Szeptuchy 🌿
Odcinek 1: Ogień, który mówił


Zanim przyszła elektryczność, zanim w każdej chacie zawisła żarówka - wieczorami siadało się przy ogniu. Nafta bywała droga. A zimą nie wychodziło się z domu po zmroku bez potrzeby. Zostawał piec - i to, co miał do powiedzenia.

Wierzono, że ogień mówi. Nie językiem ludzi - ale trzaskiem, sypiąc iskrami, zmieniając rytm płomienia. Nie każdy to rozumiał. Ale byli tacy, co potrafili. I oni w społeczności mieli pozycję.

We wsi pod lasem mówiono, że ta stara Szeptucha z ostatniej chałupy przy rozdrożu potrafi „czytać ogień”. Nie wróżyć, nie czarować. Po prostu wiedziała, kiedy ogień trzaskał inaczej. Kiedy zapowiadał kogoś z drogą w nogach, z chłodem na plecach, z losem w rozsypce.

Tamtej nocy też usłyszała.

Płomień w palenisku zmienił się. Przestał tańczyć spokojnie - zaczął strzelać, jakby coś pękało w środku. Drewno było suche, z własnego sadu, wiśnia. A mimo to trzaskało jak mokre. Wiedziała, co to znaczy.

Jeszcze nie zdążył zapukać, a ona już otworzyła drzwi. Mężczyzna zziębnięty, przemoczony, z oczami jak szkło. Błądził. Gubił się po kolana w śniegu. Nie wiedział, dokąd iść - ale nogi same niosły go do tej chaty.
Weszli bez słowa. Ogień już czekał. Tylko, że to nie była żadna wyjątkowa noc. Tacy ludzie przychodzili do niej często.

Kiedy w czyimś domu było źle, kiedy ktoś zachorował, zaginął, albo po prostu czuł, że coś się kończy - trafiali do niej. Czasem o zmierzchu, czasem tuż przed świtem.
Nie zawsze prosili o zioła. Czasem wystarczyło posiedzieć. Czasem ona w ogóle nie mówiła. Patrzyła tylko w ogień.

A oni patrzyli razem z nią.
I wracali silniejsi.

W tamtych czasach, jeśli potrafiłaś słuchać natury, wiedzieć, kiedy wilk zmienia zachowanie, kiedy ptaki cichną, albo kiedy ogień trzaska nieswojo - nie byłaś już zwykłą kobietą.
Byłaś kimś, do kogo się szło, kiedy wszystkie inne drzwi były już zamknięte.


Odcinek 1 - Ogień, który mówił

wtorek, 29 lipca 2025

W ogrodzie 12 - Azalia Japońska

Azalie japońskie najlepiej czują się w półcieniu. Idealne jest miejsce, gdzie rano dociera do nich słońce, a po południu panuje cień. Zbyt ostre słońce może poparzyć liście i przesuszyć podłoże, natomiast zbyt głęboki cień może negatywnie wpłynąć na kwitnienie. Ważne jest również, aby stanowisko było osłonięte od silnych, wysuszających wiatrów, zwłaszcza zimą.

Podłoże, to jeden z najważniejszych elementów. Azalie japońskie to rośliny wrzosowate, które wymagają kwaśnego, próchniczego i przepuszczalnego podłoża. Idealne pH gleby to 4,5-5,5. Jeśli Twoja gleba jest zasadowa, konieczne będzie jej zakwaszenie. Możesz to zrobić, mieszając ją z kwaśnym torfem wysokim, kompostem i przekompostowaną korą z igliwia. Na dnie dołka warto zrobić warstwę drenażu (np. z keramzytu lub kamyków), szczególnie na ciężkich glebach, aby zapobiec zaleganiu wody.

Azalie potrzebują stale wilgotnego podłoża, ale nie znoszą zalewania i zastoju wody, co może prowadzić do gnicia korzeni. A ściółkowanie korą z drzew iglastych lub torfem wokół azalii jest bardzo korzystne, bo:
- pomaga utrzymać wilgoć w podłożu,
- zapewnia stałą, kwaśną reakcję gleby,
- hamuje rozwój chwastów,
- chroni płytki system korzeniowy przed mrozem i przegrzewaniem.

W rejonach o mroźnych i bezśnieżnych zimach azalie japońskie, zwłaszcza te młode, mogą wymagać okrycia agrowłókniną lub gałązkami iglastymi. Ważne jest również podlewanie azalii zimą w bezśnieżne, słoneczne dni, aby nie dopuścić do przesuszenia bryły korzeniowej, ponieważ roślina transpiruje, a z zamarzniętej ziemi nie pobiera wody.


Pamiętaj, że każda roślina jest nieco inna, ale przestrzeganie tych zasad pomoże Ci cieszyć się piękną i zdrową azalią japońską.

sobota, 26 lipca 2025

Tam, gdzie skrzyp śpiewa, a krwawnica leczy

... z Krainy Wygasłych Wulkanów


Szła wolno, niemal bezszelestnie, choć gałęzie świerków ocierały się o jej ramiona jakby chciały zatrzymać. Las był tu gęsty, miękki, nienaruszony od dziesiątek lat. Nie było ścieżki - tylko mech, paprocie i dzikie kobierce skrzypu polnego, który bujał się w rytmie niewidocznego wiatru, choć powietrze stało nieruchome.


Zatrzymała się.
Pod stopami miała zieloną poduchę - nie trawę, nie runo, ale pradawny zielnik Matki Ziemi. Skrzyp aż szeptał. Nie przez liście, ale przez pamięć - przypominał, że rósł tu, zanim przyszli ludzie, zanim padły pierwsze drzewa, zanim świat zapomniał.

Zgarnęła kilka łodyg do lnianego woreczka.
Nie zbierała dla siebie - tylko dla tych, którzy jeszcze wierzą, że to, co czyste, nie musi mieć etykiety ani kodu kreskowego.
Dla tych, co pytają:
„Szeptucho, co na nerki?”
„Szeptucho, co na rany?”
„Szeptucho, jak oczyścić ciało i sen?”


Skrzyp to ziele prastare. Cichy uzdrowiciel. Chroni kości, oczyszcza krew, a jeśli dobrze poprosić - zabierze z człowieka to, co mu nie służy.

Szła dalej. Ścieżka wiła się wśród świerków, aż wybiegła na światło. Szeroka przecinka. Pnie, znaki leśników, cisza. I nad tym wszystkim - ogniste kępy krwawnicy. Różowo-fioletowe wieże nad trawami, jak strażniczki czegoś dawnego.


Zbliżyła się.
Dotknęła palcami kwiatu. Delikatny, a zarazem szorstki. Gotowy wciągnąć wszystko, co zbyt miękkie. Gotowy zamknąć ranę - na ciele albo w duszy.
Ucięła kilka szczytów, z szacunkiem.
Niech wrócą z nią.
Niech pomogą komuś, kto nie potrafi się zabliźnić.

Gdy już miała odchodzić, coś błysnęło nisko przy ziemi. Ciemny kapelusz.
Kucnęła. Ziemia była wilgotna, pulchna, pełna życia. A on - borowik - wysunął się spod ściółki jak dar. Nie zioło, nie duch. Po prostu pokarm.
Cichy znak, że las mówi nie tylko językiem roślin, ale też językiem głodu.


Podziękowała.
Wzięła tylko jednego.

I ruszyła dalej.
Bo nie chodziła po to, żeby zbierać.
Chodziła po to, żeby słyszeć.

piątek, 25 lipca 2025

Rowerem po zdrowie - dlaczego to jeszcze nie za późno?

Końcówka lipca. Dni wciąż długie, słońce jakby łagodniejsze, a wieczory coraz przyjemniejsze. To właśnie teraz - nie w marcu, nie w maju - masz najlepszy moment, by wsiąść na rower i zrobić coś dla siebie. Dla zdrowia. Dla głowy. Dla ciała, które może Ci jeszcze długo służyć.

Nie szkodzi, że wiosna minęła bokiem. Że miało się zacząć „od kwietnia”. Że buty sportowe przeleżały w kącie, a licznik w telefonie wciąż pokazuje „0 km”. Teraz jest Twój czas. Serio.


Latem organizm pracuje na lżejszych obrotach. Szybciej się regeneruje, mniej je, bardziej chce mu się ruszać. To natura daje nam fory - długim dniem, świeżym powietrzem, zapachem łąk i zmęczeniem, które jest inne niż zimą. Zamiast zniechęcać - nakręca. Zamiast dobijać - daje energię.

Na rowerze nie musisz bić rekordów. Nie musisz wrzucać niczego do sieci, robić relacji ani chwalić się kilometrami. Wystarczy, że pojedziesz. Sam. Sama. Albo z kimś, z kim Ci dobrze milczeć.

Dwadzieścia kilometrów rekreacyjnej jazdy dziennie to mniej, niż Ci się wydaje. To godzina spokoju, rozruchu i bycia w ruchu. A jeśli wracasz z pracy zmęczony, to tym bardziej - właśnie wtedy. Bo rower nie męczy. On czyści głowę.

Nie planuj wielkiej zmiany. Po prostu dziś - po południu, wieczorem, przed zachodem słońca - wsiądź i jedź. A potem jutro. I pojutrze. Dwa tygodnie wystarczą, byś poczuł, że wróciłeś do siebie.

Nie szukaj wymówek. Szukaj drogi.

środa, 23 lipca 2025

Wrotycz. Śmierdziuch, który broni lasu

Nie da się go pomylić z niczym innym. Ma żółte, filcowate kwiatki zebrane w baldachy i pachnie... no właśnie - intensywnie. Jedni czują w nim naftę, inni kamforę, a jeszcze inni mówią po prostu: „śmierdziuch z dzieciństwa”. Ale każdy, kto raz go poczuje, zapamięta ten zapach na długo.

Rośnie na skrajach łąk, przy drogach i polanach - tam, gdzie las styka się z otwartą przestrzenią. W lipcu wrotycz występuje masowo, w gęstych kępach - jakby strzegł dostępu do głębi. I nieprzypadkowo - to roślina, która chroni.


Wrotycz znany jest z tego, że odstrasza komary. Wystarczy rozetrzeć w palcach jego kwiaty i liście, a potem natrzeć nimi skórę - nie pachnie się wtedy jak perfumeria, ale komary potrafią dać spokój na dobry kawałek drogi. Wrotycz nie działa długo i nie zastąpi profesjonalnego środka, ale jako doraźna ochrona - sprawdza się zaskakująco dobrze.

Dawniej wkładano go do szaf, pościeli i pod poduszki, bo pomagał odstraszyć nie tylko komary, ale też mole, wszy i pchły. W ogrodach używa się go do dziś - jako naturalny oprysk przeciwko mszycom.
Ale uwaga - to zioło nie dla każdego. Wrotycz zawiera tujon - związek, który w większych ilościach może być toksyczny. Dlatego nie robi się z niego naparów, nie wciera się codziennie, nie podaje dzieciom ani zwierzętom. To nie jest zioło do picia - to zioło do odstraszania.

I może właśnie dlatego tak bardzo pasuje do lipcowego krajobrazu. Bo wrotycz nie jest słodki. Jest ostry, intensywny i niepokorny - jak przyroda w środku lata.
Nie do ozdoby, tylko do działania. I za to należy go szanować.

niedziela, 20 lipca 2025

Naturalne napoje na upały

Lato potrafi być bezlitosne. Upały nie odpuszczają, a człowiek szuka czegoś więcej niż kolejnego kubka letniej herbaty z torebki. Czegoś, co nie tylko orzeźwi, ale i nawodni, uzupełni elektrolity i nie zostawi po sobie uczucia ciężkości w żołądku.
Poniżej znajdziesz kilka sprawdzonych, naturalnych napojów, które możesz przygotować samodzielnie - z roślin, które rosną tuż obok. Bez chemii. Bez bajek. Tak, żeby naprawdę działało.

1. Pokrzywowy izotonik z cytryną i miodem

Pokrzywa to naturalna bomba mikroelementów - zawiera wapń, magnez, potas i krzem. Świetnie uzupełnia to, co wypacamy w czasie upałów.
Przepis:
- 2 łyżki suszonych liści pokrzywy (lub garść świeżych)
- 1 litr przegotowanej wody (letniej, nie wrzątku!)
-sok z połowy cytryny
- 1 łyżeczka miodu (opcjonalnie)
Zostaw do naciągnięcia na kilka godzin. Pij w małych porcjach przez cały dzień.

2. Napar z lipy - chłodna klasyka

Kwiat lipy działa delikatnie napotnie i relaksująco. W wersji chłodnej - świetnie gasi pragnienie.
Przepis:
- 1 łyżka kwiatów lipy (najlepiej świeżych, zebranych w czerwcu/lipcu)
- 300 ml wrzątku
- zaparzaj 10 minut, odstaw do ostudzenia
Podawaj z plasterkiem cytryny lub świeżą miętą. Można dolać zimnej wody i potraktować jako bazę do domowego ice tea.

3. Woda z dodatkiem werbeny cytrynowej lub melisy

Zamiast kolejnej butelki smakowej wody z cukrem - spróbuj tej wersji.
Do dzbanka wrzuć:
- kilka gałązek świeżej melisy lub werbeny cytrynowej
- kilka plasterków ogórka lub cytryny
- ewentualnie 2-3 liście mięty
Zalej zimną wodą, wstaw do lodówki na 2-3 godziny. Można dodać szczyptę soli i odrobinę miodu - wtedy mamy lekki izotonik.

4. Chłodny napar z krwawnika

Mało kto o tym mówi, ale krwawnik świetnie wspiera organizm w gorące dni - lekko reguluje ciśnienie, działa tonizująco.
Przepis:
- 1 łyżeczka suszonego krwawnika
- zalać 250 ml wrzątku, parzyć 5-7 minut
- przecedzić, ostudzić, schłodzić
Podawaj z listkiem mięty. Smak jest ziołowy, lekko gorzki - nie dla każdego, ale skuteczny.


5. Woda z solą i miodem

Kiedy naprawdę nie masz siły kombinować:
- 1 litr wody
- 1/3 łyżeczki soli
- 1 łyżeczka miodu
- sok z połowy cytryny
To najtańszy i najprostszy domowy izotonik, który naprawdę działa. Idealny po dłuższej wyprawie w upale.


Nie czekaj, aż będzie Ci słabo. W upał pij, zanim poczujesz pragnienie. Rośliny dają więcej, niż się wydaje - trzeba tylko po nie sięgnąć.

piątek, 18 lipca 2025

Lipcowy Las Mokrzański

Lipiec w Lesie Mokrzańskim, to przede wszystkim zapach mokrej ziemi i zielenina po deszczu. Już na wejściu widać, że ostatnie opady zostawiły po sobie ślad - droga pełna kałuż, ściółka nasiąknięta wodą, powietrze ciężkie, ale przyjemne.


To nie jest las dla tych, co lubią równe alejki. Tu jest dziko, miejscami trudno przejść, ale właśnie w tym tkwi jego siła. Drzewa rosną gęsto - dęby, graby, czasem sosna. Sporo cienia, a tam, gdzie światło się przebija - gęstwina roślinności.


Po drodze trafiliśmy na wrotycz - roślinę, która rzuca się w oczy intensywnym żółtym kolorem. Kiedyś używana w medycynie ludowej, dziś po prostu część letniego krajobrazu.


Trasa miała około 8 kilometrów. Nie był to trening, ale spacer przez prawdziwy las. Momentami trzeba było lawirować między błotem, a gęstwiną.

Las Mokrzański w lipcu to miejsce, które nie udaje niczego. Jest, jaki jest - surowy, żywy, trochę dziki. I może właśnie dlatego tak dobrze się tam chodzi.

Przytul się do drzewa - nie tylko sercem

... czyli o tym, jak natura leczy ciało i głowę.

Przytulanie się do drzew to nie żadna newage’owa fanaberia. To stara jak świat praktyka, która wraca do nas coraz częściej -może dlatego, że nasze ciała pamiętają, że kiedyś żyliśmy bliżej lasu, a nie pod sufitem z gips-kartonu.


Nie chodzi tu o to, żeby objąć pierwsze lepsze drzewo i czekać na cud. To raczej akt bliskości z żywą istotą, która stoi tu często dłużej, niż jesteśmy na tym świecie. Każde drzewo ma swój charakter - niektóre przyciągają od razu, inne omijasz bez powodu. Właśnie ten odruch warto śledzić. Nie musisz wiedzieć, co to za gatunek. Wystarczy, że poczujesz, że chcesz się do niego zbliżyć.

Jak to działa?
Ciało reaguje szybciej niż umysł. Po kilku minutach przy drzewie zwalnia oddech, tętno się normuje, napięcie z ramion schodzi jak ciepła woda. Jeśli stoisz boso na ziemi, kontakt jest jeszcze głębszy - ładunki elektryczne się wyrównują, ciało się uziemia.
Są badania, które mówią o spadku kortyzolu (hormonu stresu), lepszym śnie, zmniejszeniu stanów lękowych. Ale nie trzeba badań, żeby wiedzieć, że po pół godzinie w lesie, człowiek staje się… bardziej sobą.

wtorek, 15 lipca 2025

Nawłoć - żółte złoto lipcowego lasu

Gdy lipcowe słońce przygrzewa coraz mocniej, na leśnych polanach i przydrożnych łąkach zaczyna pojawiać się roślina, której nie sposób przeoczyć. Nawłoć. Wysoka, smukła, z wiechami drobnych żółtych kwiatów - wygląda jakby zatrzymała w sobie samo światło. Dla wielu to tylko chwast, zwiastun nadchodzącego końca lata. Ale dla tych, którzy znają jej właściwości, to jedno z cenniejszych letnich ziół.
Właśnie teraz - w lipcu - nawłoć nabiera pełni sił. To najlepszy moment, by ją zbierać i korzystać z jej mocy.

Nawłoć pospolita (Solidago virgaurea) działa przede wszystkim moczopędnie i przeciwzapalnie. To naturalne wsparcie przy infekcjach pęcherza, piasku w nerkach, zatrzymywaniu wody w organizmie czy obrzękach. Pomaga oczyścić ciało z nadmiaru płynów, ale robi to łagodniej niż syntetyczne leki - nie wypłukując z organizmu ważnych minerałów.
Zewnętrznie można ją stosować jako tonik lub płukankę - działa odkażająco, ściągająco i kojąco, świetnie sprawdza się przy podrażnieniach skóry, trądziku czy drobnych skaleczeniach. Nawet zwykła kąpiel z dodatkiem nawłoci potrafi zadziałać jak domowe spa.

Najwięcej wartości leczniczych nawłoć ma tuż przed pełnym rozkwitem - właśnie w lipcu. Wtedy jej żółte kwiaty są już widoczne, ale jeszcze nieprzekwitnięte. To moment, gdy roślina kumuluje w sobie wszystko, co najlepsze.
Zbieramy górne części rośliny - kwiatostany i liście. Najlepiej ścinać nożem lub sekatorem około jednej trzeciej długości łodygi. Surowiec suszymy w przewiewnym miejscu, z dala od słońca - powieszony w pęczkach albo rozłożony cienką warstwą na sitach.

Najprościej stosować ją jako napar. Łyżkę suszu zalewamy szklanką wrzątku, przykrywamy i odstawiamy na 10 minut. Taki napój można pić 2-3 razy dziennie przy infekcjach dróg moczowych, zatrzymaniu wody lub przeziębieniu.
Z tego samego naparu można robić okłady, przemywać skórę albo wykorzystać go jako bazę do kąpieli - wystarczy zaparzoną nawłoć wlać do wanny i zanurzyć się w jej ziołowym aromacie.


Jak każda roślina lecznicza, nawłoć wymaga rozsądku. Nie należy jej stosować przewlekle, bez przerw - zbyt mocne działanie moczopędne może obciążyć nerki. Uważność powinny zachować osoby z chorobami serca lub przyjmujące leki odwadniające.

Warto też zbierać tylko to, czego jesteśmy pewni - nawłoć można pomylić z innymi roślinami z rodziny astrowatych. Jeśli masz wątpliwości - nie zrywaj.

sobota, 12 lipca 2025

Jeziorko Daisy

Jeziorko Daisy, formalnie nazywane Jeziorem Zielonym, ma ciekawą historię związaną zarówno z działalnością człowieka, jak i naturą.

Jeziorko powstało w XIX wieku w miejscu dawnego kamieniołomu, gdzie wydobywano wapienie rafowe. Eksploatacja wapienia zakończyła się około 1870 roku, a wyrobisko zaczęło wypełniać się wodą opadową i gruntową, tworząc obecne jeziorko. Obecność wapieni w podłożu sprawia, że woda w jeziorku ma charakterystyczny, często szmaragdowy lub zielonkawy kolor, co zresztą nadało mu formalną nazwę "Jezioro Zielone".



Jeziorko zawdzięcza swoją potoczną nazwę księżnej Daisy Hochberg von Pless, która była ostatnią właścicielką Zamku Książ. Księżna bardzo upodobała sobie to miejsce i często je odwiedzała. Jeden z zachowanych wapienników (pieców do wypalania wapna) został przez księżną zaadaptowany na domek myśliwski, co świadczy o jej zamiłowaniu do tego rejonu.


W 1998 roku teren wokół jeziorka został objęty ochroną i utworzono Rezerwat Przyrody "Jeziorko Daisy". Jest to miejsce o dużej wartości geologicznej i przyrodniczej. Znajdują się tu skamieniałości korali i ramienionogów, a polski przyrodnik Władysław Dybowski opisał jeziorko i jego skamieliny już w 1873 roku. Rezerwat chroni 180 gatunków roślin (w tym rzadkie storczyki) oraz 16 gatunków skorupiaków żyjących w wodzie jeziorka.

Jeziorko jest stosunkowo niewielkie (0,66 ha), ale ma znaczną głębokość – miejscami nawet do 23 metrów. Mówi się, że ma "podwójne dno" i podwodne groty, co czyni je niebezpiecznym do kąpieli. Z Jeziorkiem Daisy wiąże się legenda, według której księżnej Daisy podczas podziwiania tafli wody miał spaść szmaragdowy naszyjnik. Wysłany na poszukiwania nurek zaginął, a woda na zawsze miała przybrać szmaragdową barwę.


Jeziorko Daisy to zatem unikalne miejsce, które łączy w sobie historię dawnego przemysłu, ślady bytności szlachty i bogactwo przyrody, a wszystko to otoczone jest aurą tajemnicy i legend.

środa, 9 lipca 2025

Dlaczego warto spędzić urlop w lesie

Nie każdy urlop musi oznaczać samolot, tłumy ludzi i plan zwiedzania napięty jak plandeka na żuku. Czasem to właśnie las daje człowiekowi najwięcej - i to bez wysiłku. Jeśli potrzebujesz prawdziwego odpoczynku, regeneracji nerwów i kontaktu z czymś, co nie świeci ekranem, to las jest miejscem, gdzie warto się wybrać. I to nie jako „ostateczna opcja”, tylko jako świadomy wybór.

1. Cisza, której nie da się udawać
W lesie nie ma klaksonów, odkurzaczy z sąsiedztwa ani hałasu miasta w tle. Jest za to naturalna cisza - czyli szelest liści, śpiew ptaków, czasem stukot dzięcioła. Dla przeciążonego układu nerwowego to jak detoks. Nie trzeba medytować ani się gimnastykować. Wystarczy usiąść. Las zrobi resztę.

2. Mikroklimat jak z innego świata
Wilgotne, chłodniejsze powietrze pełne tlenu i fitoncydów (substancji wydzielanych przez drzewa, które działają antybakteryjnie i przeciwzapalnie) - to coś, czego nie znajdziesz ani nad morzem, ani w centrum miasta. Nawet kilka dni w takim otoczeniu wystarczy, by lepiej spać, mieć niższe ciśnienie i spokojniejszą głowę.

3. Zero tłumów, zero pośpiechu
W lesie nikt nie biegnie z walizką, nie pcha się do baru i nie zagaduje „czy można się dosiąść”. Możesz iść przed siebie i nie spotkać nikogo przez godzinę. I właśnie o to chodzi. Las to jedna z ostatnich przestrzeni, gdzie naprawdę jesteś sam ze sobą - bez natrętnych bodźców, reklam, powiadomień.

4. Naturalny reset biologiczny
Organizm ludzki inaczej funkcjonuje w lesie. Zmienia się rytm oddechu, tętno zwalnia, poprawia się koncentracja i stabilizuje nastrój. Badania japońskie nad „kąpielami leśnymi” (shinrin-yoku) pokazują, że regularne spacery w lesie obniżają poziom kortyzolu (hormonu stresu) i wzmacniają odporność. Tego nie załatwi Ci żadna leżanka przy basenie.

5. Bliskość życia, które toczy się inaczej
Las żyje swoim rytmem. I to działa kojąco. Pojedynczy grzyb, mech na kamieniu, ślady sarny, zapach ściółki po deszczu - to nie są „atrakcje turystyczne”, tylko żywe sygnały, że świat toczy się dalej, ale nie wszędzie tak chaotycznie, jak my przywykliśmy.


Nie trzeba być survivalowcem. Wystarczy plecak, dobre buty, termos z herbatą i kilka dni wolnego. Nocleg w leśnej agroturystyce albo pod namiotem, jak kto woli. Las nie stawia wymagań - po prostu jest. I może dać Ci więcej, niż Ci się wydaje.

niedziela, 6 lipca 2025

W ogrodzie 11 - Kielichowiec

Kielichowiec, należący do rodzaju Calycanthus, to niezwykła roślina ozdobna, która zdobywa coraz większą popularność w ogrodach dzięki swoim oryginalnym kwiatom i – co najważniejsze – intensywnemu, często intrygującemu zapachowi. Pochodzący z Ameryki Północnej i Azji Wschodniej, ten krzew lub niewielkie drzewo stanowi prawdziwą gratkę dla miłośników unikalnych gatunków.

Kielichowce to zazwyczaj krzewy dorastające do 2-4 metrów wysokości, choć niektóre gatunki mogą przyjmować formę niewielkich drzewek. Ich pokrój jest zazwyczaj rozłożysty, czasem nieco nieregularny. Liście są lancetowate lub eliptyczne, ciemnozielone, często błyszczące, a jesienią przebarwiają się na piękne żółte odcienie, dodając ogrodowi jesiennego blasku.

Najbardziej charakterystyczną cechą kielichowców są ich kwiaty. Pojawiają się zazwyczaj późną wiosną i wczesnym latem, a ich wygląd jest daleki od typowych, płatkowych kwiatów. Zamiast tego, kielichowce tworzą kwiaty o licznych, wąskich, skręconych "płatkach" (tepale), które nadają im egzotyczny, nieco pająkowaty wygląd. Kolorystyka kwiatów jest różnorodna – od purpurowobrązowych (najbardziej znane gatunki, takie jak Calycanthus floridus) po żółtozielone czy nawet białe.
Jednak to nie wygląd, lecz zapach kwiatów jest prawdziwą wizytówką kielichowca. Jest on intensywny i bardzo zróżnicowany.

Co ciekawe, zapach ten może się różnić w zależności od gatunku, odmiany, a nawet pory dnia i warunków atmosferycznych. Aby w pełni docenić jego urok, warto posadzić kielichowca w pobliżu ścieżek, tarasów czy okien, aby móc regularnie cieszyć się jego aromatem.

Kielichowiec nie jest rośliną specjalnie wymagającą, co czyni go atrakcyjnym wyborem dla wielu ogrodników. Preferuje słoneczne lub lekko zacienione stanowiska. W pełnym słońcu kwitnie obficiej, ale w lekkim półcieniu lepiej znosi upały. Najlepiej rośnie w żyznej, przepuszczalnej glebie o umiarkowanej wilgotności. Toleruje różne typy gleb, ale nie lubi zastojów wody. Młode rośliny wymagają regularnego podlewania, zwłaszcza w okresach suszy. Starsze egzemplarze są bardziej odporne na niedobory wody. Większość gatunków kielichowca jest wystarczająco mrozoodporna w polskim klimacie. W chłodniejszych rejonach, zwłaszcza młode rośliny, warto okryć na zimę.


Kielichowiec to roślina, która z pewnością wzbogaci każdy ogród. Jego nietypowe kwiaty i przede wszystkim urzekający, często intrygujący zapach sprawiają, że jest to krzew, obok którego trudno przejść obojętnie. Niewielkie wymagania uprawowe dodatkowo zachęcają do posadzenia go w swoim ogrodzie, aby móc cieszyć się jego niezwykłym urokiem przez wiele lat. Jeśli szukasz rośliny, która doda Twojej przestrzeni nie tylko piękna, ale i niezapomnianych doznań zmysłowych, kielichowiec będzie doskonałym wyborem.

poniedziałek, 30 czerwca 2025

Domowy ocet wiśniowy

Czerwiec i lipiec to szczyt sezonu wiśniowego. Te kwaśne, aromatyczne owoce mają nie tylko wyjątkowy smak, ale i szerokie zastosowanie - zarówno w przemyśle, jak i w domowej kuchni.

Domowy ocet wiśniowy – naturalna fermentacja krok po kroku.


Ocet wiśniowy to zdrowa, aromatyczna alternatywa dla octu jabłkowego. Sprawdza się doskonale w sałatkach, marynatach, a także jako tonik zdrowotny. Robi się go naturalnie – bez drożdży i bez destylacji, jedynie dzięki dzikim bakteriom octowym.

W szepKuchni publikujemy przepis.

niedziela, 29 czerwca 2025

Woda w lesie

W dolnośląskim lesie, lato nie pachnie już tak jak kiedyś. Kiedyś, po burzy, ziemia oddychała parą - dziś po deszczu zostaje tylko wilgotna skórka, która znika w godzinę.

Na ścieżkach między Stawami Milickimi piach już nie zasycha, on po prostu się kruszy. Koryto małego cieku, który płynął tuż przy zrębie, zarosło pokrzywą i czeremchą. Woda w nim pojawia się coraz rzadziej, bardziej na chwilę niż na stałe.

Wizualizacja/ai

W cieniu starych drzew, tam gdzie zwykle było chłodniej, teraz też jest gorąco - jakby i one traciły siłę, bez tej podziemnej sieci, którą podlewała woda. I nie chodzi o to, że jej nie ma wcale. Ona gdzieś jest - ale nie tu, gdzie była zawsze. 

Las nie krzyczy. On po prostu robi się cichszy. A człowiek, który chodzi tymi samymi ścieżkami od lat, widzi, jak coś się powoli wycofuje. Bez dramatów, ale nieodwracalnie.

wtorek, 24 czerwca 2025

Starożytny Wał Kultowy

Przemierzając niebieski szlak pieszy z Przełęczy Sulistrowickiej, w kierunku Raduni, napotkaliśmy kamień z nieoczywistym napisem.


Starożytny wał kultowy to rodzaj prehistorycznej budowli, zazwyczaj wykonanej z kamieni, ziemi lub ich kombinacji, która pełniła funkcje związane z wierzeniami i praktykami religijnymi. Są to jedne z najstarszych świadectw pogańskich kultów na naszych ziemiach.

Główną interpretacją wałów kultowych jest to, że stanowiły one ogrodzenia, wyznaczające i chroniące miejsca, w obrębie których odbywały się obrzędy religijne. W ten sposób oddzielano przestrzeń sakralną od świeckiej. Wały te często otaczały centralne punkty kultu, takie jak np. miejsca składania ofiar, święte drzewa, źródła, czy obiekty astronomiczne. Mogły mieć również symboliczne znaczenie, reprezentując granice między światami, cykl życia i śmierci, czy też wyobrażenia kosmiczne.
Często budowano je na wzniesieniach, górach, które same w sobie były uważane za miejsca święte i siedziby bóstw. Datowane są na różne okresy, od epoki brązu po wczesne średniowiecze, w zależności od regionu i kultury.

Najbardziej znane i najlepiej zachowane starożytne wały kultowe w Polsce znajdują się w Masywie Ślęży na Dolnym Śląsku.
Warto zaznaczyć, że niektóre z tych budowli bywały w przeszłości interpretowane również jako założenia obronne (grody), jednak obecne badania archeologiczne i historyczne skłaniają się ku ich religijnemu przeznaczeniu. Świadczą o silnej tradycji pogańskiej na ziemiach polskich przed przyjęciem chrześcijaństwa.

sobota, 21 czerwca 2025

Pojezierze Drawskie - Wał Pomorski

Przebywając w kwietniu na Pojezierzu Drawskim, zainteresowaliśmy się rejonem umocnień - Wałem Pomorskim. Odwiedziliśmy miejscowość Zdbice, gdzie można napotkać wiele jego pozostałości.


Wał Pomorski (niem. Pommernstellung) to część systemu umocnień wschodniej granicy III Rzeszy, rozbudowana w latach 1931-1937. Jego przebieg wiąże się na południu z Międzyrzeckim Rejonem Umocnionym i linią odrzańską. Na Pojezierzu Drawskim, Wał Pomorski stanowił istotny element niemieckiej obrony podczas II wojny światowej.


Wał Pomorski na Pojezierzu Drawskim rozciągał się m.in. przez tereny takie jak Borne Sulinowo, Biały Bór, Szczecinek, Wałcz, Tuczno, Gorzów Wielkopolski. W jego skład wchodziły liczne fortyfikacje rozsiane po malowniczym, jeziornym i zalesionym krajobrazie Pojezierza Drawskiego i Wałeckiego.
Był to system fortyfikacji stałych, składający się z bunkrów bojowych, schronów piechoty, przeszkód, pól minowych, punktów oporu, grup warownych.




Głównym celem Wału Pomorskiego było zabezpieczenie wschodnich granic Niemiec przed ewentualnym atakiem. W 1945 roku stał się on miejscem zaciętych walk o jego przełamanie przez Armię Czerwoną i 1 Armię Wojska Polskiego.

Pojezierze Drawskie, z jego licznymi jeziorami i gęstymi lasami, stwarzało doskonałe warunki do budowy umocnień, które były wkomponowywane w naturalny krajobraz, wykorzystując ukształtowanie terenu jako dodatkową barierę obronną.

Do dziś na terenie Pojezierza Drawskiego można znaleźć liczne pozostałości Wału Pomorskiego – bunkry, ruiny umocnień, okopy. Niektóre z nich zostały zaadaptowane na skanseny i muzea (np. Skansen Fortyfikacyjny Grupa Warowna Cegielnia w Wałczu, Muzeum Wału Pomorskiego w Szczecinku), stanowiąc atrakcję turystyczną i żywe świadectwo historii. Obszary takie jak Borne Sulinowo, dawny garnizon wojskowy, są szczególnie bogate w militarne ślady z tego okresu.

Wał Pomorski na Pojezierzu Drawskim to zatem nie tylko zespół fortyfikacji, ale także obszar głęboko naznaczony historią II wojny światowej, który dziś przyciąga miłośników fortyfikacji i historii.